31 października

Go to Hel... czyli na Koniec Polski

Ja wiem, że dziś Halloween i należałoby popłynąć z nurtem, wrzucając jakieś przepisy na Halloween, wystrój czy propozycje przebrań na imprezę... Tylko że to do mnie niepodobne. Niespecjalnie mnie interesuje to "święto" i nie widzę powodu, by się raz w roku przebierać się za wredną zmorę, skoro właściwie jestem nią przez cały czas ;-)

plaża na Helu

Kiedy wrzuciłam na FB zdjęcia z tekstem, że na Helu jest piekielnie fajnie, nie każdy zrozumiał ten mój "piekielny" dowcip językowy. A tymczasem po polsku "go to Hel" nie oznacza wcale nic zdrożnego. Ba, po ostatnim weekendzie stwierdzam, że to nie złorzeczenie, a wręcz wyjątkowo dobre życzenia. Choć na początku zdarzyło mi się w to zwątpić... ale po kolei.


Czemu akurat Hel?

W sumie to nie wiem. Po prostu tak wyszło, jedziemy na Hel i już. Bo chcieliśmy nad morze, ale gdzieś, gdzie jeszcze nie byliśmy. Na Hel jest też w miarę prosta droga i da się tam całkiem szybko dojechać - ale o tym za chwilę. A, i jeszcze foczki są, a foczki zawsze spoko. Jak nie wierzysz, to Janinę spytaj.

Jak dojechać na Hel?

Z Częstochowy jedzie się prosto. Raczej trudno zabłądzić ;-) Tym razem całą trasę w obie strony zrobiliśmy we własnym zakresie, czyli autem. I polecam. Wyjeżdżasz, kiedy Ci to pasuje, robisz przystanki, kiedy chcesz i dojeżdżasz w max. 6 godzin, a nie 18. A, i jeszcze możesz się zapakować na weekend jak na 2 miesiące. W kwestii kosztów - lepszy gaz niż benzyna, wiadomo. Wtedy dojazd na te 1000 km w obie strony powinien się zamknąć w ok. 400 zł, łącznie z wjazdem na autostradę. Tak przy okazji, kompletnie nie rozumiem, czemu płacimy podwójnie - nie wystarczą VAT i akcyza wliczone w cenę paliwa?

Co jest na tym Helu?

Hel to półwysep - taki wystający element w geografii Polski, a że wystaje w morze, to jest tym morzem otoczony z trzech stron. I w tym tkwi jego główna zaleta. W najwęższym punkcie cyplu (gdzieś na wysokości Kuźnicy) jeden brzeg od drugiego dzielą zaledwie 2 km. Jeśli kochasz morze tak jak ja, sama świadomość tego sprawi Ci frajdę. Na dodatek, kiedy jedziesz przez półwysep, co jakiś czas widzisz wodę, głównie po swojej prawej stronie.

Poza tym jest tam Koniec Polski, czyli najbardziej wysunięty na północ punkt kraju, plaża, port i latarnia morska. Do tego cała masa fajnych lokali z dobrą muzyką i jeszcze lepszym jedzeniem. Jest też dzika plaża na wojskowych terenach, na której zobaczysz wraki statków. Dodatkowo, jeśli jedziesz autem, możesz zwiedzić sobie cały cypel i zajrzeć na przykład do Jastarni czy też uwielbianej przez artystów Juraty. No i fokarium, pamiętajmy o fokarium.

Gdzie spać na Helu?

Zacznijmy od tego, że październik to już okres poza sezonem... i jak się okazuje, wcale jakoś szczególnie nie zmniejszyło to liczby turystów na Helu, ani liczby dostępnych pokoi. Trzeba było obdzwonić sporo miejsc, by w końcu znaleźć jakieś fajne. Wreszcie udało się nam wykombinować takie tuż przy plaży, a nie w sąsiedniej miejscowości ;-)

Tu niestety objawiła się jednak pewna piekielność Helu, o której wspomniałam we wstępie. Mianowicie, przyjechaliśmy na miejsce nocą, ok. 00:30. Poszliśmy spać jeszcze później, bo prawie o 4 nad ranem. O 9 rano obudziło nas stukanie, pukanie... a zaraz potem dźwięki piły mechanicznej. To właśnie miałam na myśli, pisząc "sounds like Hel". Z przekonaniem, że ta nazwa zdecydowanie przypadkowa nie jest.

Dopiero potem się okazało, że może być fajnie, ale trzeba najpierw wystawić nos spod kołdry i wyleźć nad morze ;-)

Samo miejsce, w którym spaliśmy - Captain Morgan - przyzwoite. Nie przestraszcie się zdjęciami - nie są zbyt aktualne, a na żywo było o niebo lepiej. Pokoje czyste, łazienki ładne i chyba niedawno remontowane, łóżka wygodne. Poza sezonem 100 zł za osobę za noc. Na dole bar, w którym można zjeść i napić się piwa. Nie było problemu z zameldowaniem o północy, wystarczyło tylko wcześniej dać znać. Podobnie z późniejszym wymeldowaniem. Minusy tylko dwa - dobiegająca muzyka z baru (ale mnie nie przeszkadzała, bo to szanty 💓) i poplamione narzuty na łóżkach. Nie chcę wiedzieć, czym i przez kogo, więc natychmiast ściągnęłam i ukryłam w głębi szafy.

Gdzie jeść na Helu?

O, tu było z czym powalczyć, zdecydowanie. Kilka miejsc, które odwiedziłam:

Captain Morgan

Dobra rybka, dobry żurek (choć moim zdaniem była to zalewajka - bo z pokrojoną w kostkę kiełbasą i kawałkami ziemniaków, zupa typowa raczej dla mojego regionu, niż Pomorza). Wystrój jak na starym statku. Magda Gessler pewnie by wypierdzieliła połowę gratów. Klimat to miało, choć troszkę przytłaczający ;-)

pub Captain Morgan na Helu

Maszoperia

Spoko grzańce - zmarzliśmy potężnie i trzeba było się rozgrzać. Klimat podobny jak w pozostałych lokalach, jakkolwiek budynek jest zabytkowy. Warto przeczytać (na początku karty menu), czym właściwie była ta maszoperia - opis naprawdę zacny.

Checz

Pyszne pierogi, sądząc po kształcie - przygotowywane po domowemu. Dobre, napakowane mięsem do granic i z cieniutkim ciastem. Jak nie przepadam, tak tamte wyjątkowo mi podeszły. Poza tym pyszne piwo z wiśniami i niezrównany grzaniec pszeniczny z cytrusami. Trafiliśmy przypadkowo, wyszliśmy bardzo zadowoleni.

restauracja Checz na Helu, piwo z wiśniami, grzaniec pszeniczny z cytrusami

Kutter

Całkiem niezła w smaku pizza, ale, mimo oliwy zamiast sosów, siadła mi dość ciężko na żołądku. Obstawiam, że ciasto swoje odleżało, a nie powinno. Poza tym znowu grzaniec i tutaj też był dobry.

HELLO

Sama nic tam nie jadłam, ale obserwowałam. Solidne kawały ryby, podobno dobrej, ale potrafiły kosztować 50 zł, co dla mnie jest lekką przesadą. Typową dla nadmorskich knajp, niestety. Wystrój nie powala, jak to na Helu. Mało estetyczny - a przynajmniej nietrafiający w moją estetykę. Polecam siedzenie na zewnątrz - tam jest przynajmniej widok na morze. Od razu +100 do zajebistości.

Próbowaliśmy jeszcze grochówki na cyplu helskim, ale nie mogę znaleźć, jak się to miejsce nazywało. Biały namiot po prawej stronie (w drodze na cypel), jak coś ;-)

Co zobaczyłam na Helu?


Morze i plażę

Pustą, październikową plażę. Jak na tytułowym zdjęciu. Pizgało niemiłosiernie, ale było warto. Tylko poopalać się już nie dało.

Fokarium

Foczki były przeurocze. Do tego zaskoczyły mnie swoją zwinnością. Akurat trafiliśmy na porę karmienia, więc je w ogóle zobaczyliśmy. Przed karmieniem nie były zbyt chętne do pokazywania się tym nielicznym turystom, którzy weszli razem z nami. Wstęp do fokarium - 5 zł. Za dodatkową złotówkę można też zajrzeć do muzeum. Wchodzimy sobie sami, wrzucając monetę do automatu, więc trzeba te 5 zł mieć - albo przynajmniej jakiś banknot, który rozmienimy w zamontowanej w pobliżu wejścia maszynie.


Port

Port to port. Trochę łódek, falochrony i silny wiatr, ale jak dla mnie, ma to klimat. Szkoda trochę, że nie było okazji, by się czymś przepłynąć - ale przypuszczam, że w sezonie szans nie brakuje.

Cypel helski i Koniec Polski

No co tu dużo gadać... Byłam na Końcu Polski, tak samo, jak bywam często na końcu internetu i co? I wróciłam! Tam pizgało jeszcze gorzej, jakaś rodzinka robiła sobie instasesję, a potem zaczęło padać. Ale widzę potencjał w tamtejszej plaży i chętnie odwiedziłabym ją latem. Jedna rzecz - strasznie tam daleko, a droga w lesie wybrukowana kamieniami, więc radzę założyć wygodne buty. Ja się lansowałam w botkach i mało nogi nie skręciłam - tylko jakieś 50 razy. Przy okazji można też zobaczyć stare bunkry i stanowiska ogniowe.

Koniec Polski, cypel helski

Latarnię morską

No niestety - zobaczyłam ją tylko z zewnątrz, bo już po sezonie. Ale może i dobrze, bo od jedynej latarni morskiej, do jakiej weszłam (czyli tej w Ustce) była dobre 2 razy wyższa. Nie jestem przekonana, czy spodobałyby mi się te nieskończone kręte schodki w środku ;-)

Wraki statków przy dzikiej plaży

Wiele osób wspomina o tym, że przy plaży na terenach wojskowych można zobaczyć wraki statków ORP Wicher II i ORP Grom II. I też je zobaczyłam. Dzika plaża, wypływające z morza ameby, w pobliżu powojskowe budynki... Jaki tam był klimat! Zdecydowanie polecam.

wraki statków na Helu

Molo w Juracie

Technicznie rzecz biorąc, molo jest w Juracie, a nie na Helu, ale jest też przy Półwyspie i po drodze. Stąd pomysł, by je zobaczyć. Jurata kiedyś była stolicą polskiej inteligencji. Wielcy artyści i malarze mieli tam swoje wille i spędzali letnie dni, inspirując się cudownym, morskim otoczeniem. Chciałabym więc lepiej poznać to miejsce - copywriter to po trosze też artysta i czasami potrzebuje inspiracyjnego kopa. Tym razem wpadliśmy tylko na momencik, w drodze do Częstochowy, tak, żeby nie złapać opóźnienia w trasie. Ale było warto. I chętnie do bogini Juraty jeszcze wrócę ;-)

molo w Juracie

Zobacz także:

Jedziesz nad morze? Tych błędów nie popełniaj


I teraz muszę sprostować, że jednak jest nadmorskie miasto, które potrafiło zachwycić mnie bardziej niż Ustka - to Hel.

A Ty byłeś już na Helu? A może się wybierasz?

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger