Święta, święta... i po zimie. Całe szczęście. W sumie to nie wiem, jak to się stało, że tak nagle po śniegu przyszło słońce i 23 stopnie, ale co ja tam będę wnikać... Cieszę się bardzo. Jest cudownie!
Przegląd tygodnia
Pamiętacie Lany Poniedziałek? To był dzień, który mówił: "zapomnij o wiośnie, mieszkasz w Polsce". Obudziłam się o 7 rano i okazało się, że... spadł śnieg. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy rozespana wstałam z łóżka i przecierałam oczy ze zdumienia, wyglądając przez okno. Może jednak wcale nie powinnam się tak dziwić, bo tegorocznej zimie ewidentnie zepsuł się kalendarz i przyszła, ale zdecydowanie nie na czas. Zegar biologiczny jej się rozregulował i przychodziła tak kilka razy, najwyraźniej licząc, że w końcu trafi. No i trafiła - jak kulą w płot. Śnieżną kulą.
A potem rozświeciło się słońce, śnieg stopniał i wreszcie zaczęłam mieć nadzieję.
W drugi dzień Świąt było rodzinnie i całkiem ciekawie. I dość głośno, co ja zazwyczaj kiepsko znoszę, ale tym razem nawet mi się podobało. Lubię ludzi o szerszych horyzontach, dlatego wybaczyłam im nadmiar decybeli ;-)
A po Świętach wróciłam do pracy... i znowu się pochorowałam. Myślicie, że to skłoniło mnie do wizyty u lekarza? No nie bardzo. Jakoś nie mam ochoty siedzieć w kolejkach z pewnie jeszcze bardziej chorymi ludźmi i wdychać jeszcze gorszych zarazków dla świstka gwarantującego mi święty spokój na następnych kilka dni.
Tym razem jednak pozbierałam się szybciej. Na tyle mi się to udało, że nawet byłam w stanie wyjść na stand-up Rafała Paczesia. Po raz pierwszy byłam w ogóle na takim występie na żywo i zdecydowanie wybiorę się jeszcze, bo było świetnie. Wyśmiałam się tak, że bolała mnie szczęka, mimo że Rafał poczucie humoru ma raczej mało kobiece. Ale ja też.
Pracowałam z domu przez chwilę. Znowu nie wyszło przekierowanie przesyłki i musiałam zajrzeć po swoją paczkę do biura. Przyszłam, zobaczyłam... i powiedziałam głośne: "O kurwa", bo spodziewałam się czegoś wielkości lodówki turystycznej, a nie całej lodówkozamrażarki. A co było w środku? No nie, nie lodówkozamrażarka. Będzie wpis na ten temat, więc cierpliwości ;-)
Do biura wróciłam w piątek... i okazało się, że od tej pory pracuję w biurze bez klamek.
Spędziłam też fantastyczną sobotę. Hasło-klucz: Częstochowski Rower Miejski. Niestety, pierwszy testowany egzemplarz najwyraźniej już po pierwszym tygodniu zaliczył awarię. Na szczęście, wszystkie pozostałe działały. Jestem zachwycona tym pomysłem i mam nadzieję, że stacji przybędzie.
Trochę niedzieli też udało mi się spędzić na dworze. Odkąd tylko zrobiło się słonecznie i ciepło, czuję niepohamowaną potrzebę wyjścia z domu. Dosłownie, jakbym była na baterie słoneczne i próbowała je naładować ;-)
Najnowsze wpisy
Na blogu w tym tygodniu:Święta, swing i śnieg
Mieszkasz w bloku? Bądź człowiekiem
inkBOOK Classic 2. Czy warto? Recenzja czytnika
Przegląd internetów
Każdego ranka powtarzam modlitwę Stachury. "Dopomóż mi Boże, żebym się nie władował w jakąś historię, która mnie raczej nie obchodzi." A co ciekawe, niektórzy z własnej woli zawzięcie się ładują w nasze historie... by nie dać nam żyć inaczej niż wszyscy.
Kto jeszcze używa papierowych wizytówek? Ta pani używa, ale zdecydowanie wie, jak to robić!
Jakbyście siebie opisali, gdybyście musieli to zrobić w 40 znakach ze spacjami?
Mnie te opisy w ogłoszeniach matrymonialnych w jakiś sposób urzekły - bo ktoś potrafił zawrzeć clue w zaledwie kilku słowach. Ciekawa jestem, jakby się te panie opisały w CV na 40 zzs ;-) A Wy?
Co u Was ciekawego w tym tygodniu?