27 sierpnia

The Defenders. Recenzja odcinek po odcinku

Stało się. Zaczęłam oglądać The Defenders. Nie mam odwagi, by ruszyć pozostałe seriale Marvela, bo wątpię, że cokolwiek spodoba mi się bardziej niż Agenci T.A.R.C.Z.Y. (co za upierdliwy tytuł, spróbujcie to sobie napisać na klawiaturze...) i Agent Carter. The Defenders zapowiadało się na całkiem niezły serial. Czy faktycznie jest warte uwagi? Czytajcie dalej.

The Defenders

Sezon 1

Odcinek 1

52 minuty gadania, które ma nam przedstawić bohaterów. Bez sensu - nawet, jeśli się oglądało seriale Marvela, i tak nie pamięta się wszystkich tych postaci, zwłaszcza drugoplanowych. Ciągle się zastanawiałam, kto to i po której stronie jest. Akcja głęboko śpi. Dopiero pod koniec odcinka leniwie otwiera jedno oko. I wtedy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. W towarzystwie cliff-hangera. Gdybym miała teraz podjąć decyzję, nie oglądałabym dalej.




Odcinek 2

44 minuty. Całe szczęście, bo nie cierpię długich, godzinnych odcinków. Akcja otworzyła drugie oko i nawet zdążyła się przeciągnąć przed napisami. Na koniec znowu cliff-hanger. Nadal nie jestem pewna, czy chce mi się oglądać dalej.

Odcinek 3

Zaczęły się pierwsze starcia. Krzyżują się drogi głównych bohaterów. Iron Fist psuje wszystko. Na dodatek, ciągle popyla z gołą klatą i tym paskudnym tatuażem na wierzchu. Ja bym coś takiego ukrywała... Teraz już rozumiem, czemu serial z nim okazał się klapą. Luke Cage trochę się wyzłośliwia wobec Fista i chyba dlatego budzi moją sympatię. Panowie nie potrafią się polubić, a ja nie umiem się zaangażować. Pozostałe postaci są jakieś takie... nijakie. Zbyt neutralne. Nie miałam żadnych oczekiwań co do tego serialu, a i tak jestem nim zawiedziona. Coś się jednak rozkręca i rozum mówi mi, żeby oglądać dalej. Serce milczy.

Odcinek 4

Było względnie dobrze. Tytuł największej piz...y odcinka wędruje do... Daredevila. On też jest z jakiejś innej bajki. Chyba tej, w której Czerwony Kapturek nie wchodzi do lasu, bo słyszał na mieście plotki o złym wilku.


Odcinek 5

Twórcy coś tam mówili o tym, że ten serial to będzie podsumowanie wszystkich poprzednich seriali. Taka kropka nad i, albo nawet wykrzyknik. Teraz rozumiem te interpunkcyjne porównania - więcej tutaj kropek, wykrzykników i innych znaków niż akcji. Same dialogi, jak we Wspaniałym stuleciu.


Odcinek 6

Aktorom wyraźnie się już nie chce w tym grać. Niech ktoś tym Defendersom da własnych Defendersów. Ich trzeba bronić przed nimi samymi...

Odcinek 7

Ten serial został napisany tak, byśmy znienawidzili wszystkich bohaterów oprócz Luke'a Cage'a.


Odcinek 8

Ostatni odcinek bezlitośnie obnażył wszystkie dotychczasowe błędy scenarzystów, bo okazał się po prostu dobry. Wyjaśnił, że nie wszystko było takie, jakie zdawało się być. Właściwie nie tyle wyjaśnił, co podsunął, jak mogło być. Moment, w którym po akcji wszyscy Defenders przechodzą przez drzwi i jeden z nich już nie, to pierwsza scena, która mnie naprawdę poruszyła. Końcówka jest pełna niedopowiedzeń i przez to angażuje, skłania do zastanowienia. Przez cały serial podawali nam wszystko na tacy, a w tym odcinku wreszcie nie - i to jest znacznie fajniejsze.

Słowem - warto dla ostatniego odcinka. Trzeba się najpierw przemęczyć z 7 poprzednimi, ale na końcu czeka nagroda. To trochę tak, jak cheat meal po tygodniu wyczerpującej diety.

Oglądacie też The Defenders albo zamierzacie? Podzielcie się swoimi wrażeniami.

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

Zdjęcie tytułowe pochodzi z serwisu Notey
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger