05 października

Kraina najpiękniejszych zachodów słońca, czyli o Turcji słów kilka(set)

Tureckim zachodom słońca dorównać mógł tylko polski wschód. Choćby ten, który przywitał mnie na lotnisku w Pyrzowicach zaraz po powrocie. A w Turcji było pięknie, cudownie i... inaczej niż w naszym kraju.


wakacje w Turcji


Chcesz wiedzieć, jak się przygotować na wizytę w Turcji? Czytaj dalej.

W tym wpisie będzie szereg praktycznych informacji, moje wrażenia oraz zdjęcia z miejsc, które miałam okazję zobaczyć.

Ale zacznijmy od tych zachodów słońca, a jeśli potrzebujesz do nich pięknego akompaniamentu, to polecam moją turecką playlistę.

zachód słońca w Turcji

Stworzyłam ją na podstawie tego, co puszczali nam Turcy nad basenem. Część utworów dodałam jeszcze później w ramach wyszukiwania podobnych kawałków.

Są tam także europejskie piosenki, które zna każdy, ale stwierdziłam, że dobrze oddają nastrój tego wyjazdu, więc również je dodałam. Enjoy!

Migawki z Turcji wraz z licznymi ciekawostkami znajdziesz niedługo także na moim Instagramie w wyróżnionych Stories – Turcja. Sprawdź, bo warto!

Najważniejsze informacje o Turcji

Aby wjechać do Turcji, potrzebujesz paszportu i wizy (w przypadku wakacji - turystycznej). Paszport musi być ważny jeszcze przez co najmniej pół roku (od momentu wjazdu). Wizę kupisz online na tej stronie i kosztuje ok. 100 zł. Możesz kupić ją również na lotnisku, ale wtedy jest nieco droższa.

Ja kupowałam online i... zepsułam. Miałam wizę z błędem. Autouzupełnianie w przeglądarce wpisało mi złą miejscowość urodzenia (a jest to coś, co jest widoczne również w paszporcie), więc, technicznie rzecz biorąc, wiza była nieważna.

Przekraczając granicę czułam się jak zbrodniarz, ale stwierdziłam, że w razie czego kupię nową. Okazało się, że #nikogo, celnik sprawdził mój paszport i przepuścił mnie bez problemu.

Muzułmanie w Turcji

Turcja to kraj muzułmański, ale laicki. Rządzi nim prezydent i wojsko. Podobno mają doskonałą armię i bogatą tradycję militarną.

Kobiety często są ubrane po europejsku, czasami jedynym znakiem, że mamy do czynienia z muzułmanką, jest chusta na głowie (o ile się nie mylę – hidżab, kolorowy, nierzadko wzorzysty i przykuwający wzrok). Na plaży też bywa po europejsku i po muzułmańsku – widziałam zarówno Turczynki w bikini, jak i w burkini.

Nie ma reguły, ale raczej mam wrażenie, że Turcja jest w dużym stopniu zeuropeizowana, szczególnie jeśli chodzi o obsługę w hotelach czy restauracjach.

Ale też podobno lepiej, żeby na ulicy o drogę pan pytał pana, a pani – panią. Nie mieliśmy jednak okazji tego sprawdzać. Byłam za to w szoku, gdy zobaczyłam, jak szybko młodzi mężczyźni ustępowali miejsca starszym muzułmankom w autobusach.

statek nad plażą Kleopatry w Turcji

Waluta w Turcji

Tu jest wesoło. Mówi się, że Turcy już trochę zapomnieli, że mają w ogóle własną walutę, czyli tureckie liry (TRY), bo zazwyczaj podają ceny w euro lub w dolarach. Coś w tym jest, ale nie do końca – w ostateczności można było zwykle zapłacić każdą z tych walut. Rozsądny przelicznik to 1 euro – 6 lir, 1 dolar – 5 lir.

Większy problem miałam raczej z wymienieniem pieniędzy na liry w Polsce, a dokładniej w swoim mieście, bo nawet w największym kantorowym zagłębiu (koło filharmonii, jeśli ktoś z Częstochowy 😉) nikt nie miał lir. Wymieniłam więc na euro, a na liry dopiero w Turcji.

Gniazdka elektryczne w Turcji

Są takie same jak w Polsce lub w Niemczech, a to oznacza, że polskie wtyczki podłączysz bez problemów.

Zmiana czasu

Na Riwierze jest o godzinę później, więc gdy w Polsce mamy godzinę 19, tam jest już 20. Smartfon raczej sam załapie, u mnie nawet pokazywał podwójny widżet z czasem i pogodą w Polsce oraz czasem i pogodą w Turcji, więc łatwo się było zorientować.

Internet w Turcji

Pierwotnie mieliśmy kupić starter, ale ostatecznie wykupiliśmy dostęp w hotelu, za 1 euro dziennie/za osobę i korzystaliśmy tylko na miejscu. Startery podobno kosztują na nasze ok. 70 zł, można je kupić już na lotnisku (i podejrzewam, że dobrze, gdyby obsługa pomogła nam zainstalować kartę, bo pewnie przychodzą informacje po turecku?), mają duże pakiety danych i działają sprawnie.

Na lotnisku w Antalyi można się też zalogować do tamtejszego wi-fi – wystarczy podać swój numer telefonu (wraz z kierunkowym 48, bez plusa i bez zera), poczekać, aż przyjdzie kod PIN i wpisać go na stronie. Po tym internet zaczyna działać.

Podobno można też korzystać z miejskich sieci wi-fi, ale jakoś nigdy mi się nie udało połączyć, uparcie pokazywało, że mam niewłaściwy numer telefonu, jakkolwiek bym go nie wpisała...

Jakim językiem posługiwać się w Turcji?

To jest trochę śmieszne, ale chyba… niemieckim. Oprócz tureckiego, rzecz jasna. Sama byłam nastawiona na angielski, i owszem, dało się w ten sposób dogadać, ale z nieco większym trudem. Po niemiecku często obsługa mówiła pełnymi zdaniami (kiedyś sama postanowiłam użyć swojego zakurzonego niemieckiego i sprawdzić, no i się okazało, że pan Turek mówił lepiej ode mnie 😃).

Było też sporo Rosjan i z tego, co widziałam, również całkiem sprawnie się dogadywali. No i uwaga, po polsku Turcy w hotelu też gadali – na recepcji całkiem nieźle i sporo, reszta obsługi używała jakichś pojedynczych zwrotów typu „dzień dobry” czy „dziękuję”. Miłe!

palmy w Turcji nad plażą Kleopatry

Co to był za wyjazd i gdzie byliśmy?

Byliśmy na Riwierze Tureckiej, nad Morzem Śródziemnym, w okolicach Alanyi (którą jeden z naszych współpasażerów uparcie nazywał „Analią”, no ale nie oceniam, jak kto wakacje spędza…).

Tak, zbrodnia – byliśmy na all inclusive. Ale – moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, by doświadczyć kraju, mając podane wszystko na tacy. W końcu nie siedzieliśmy tylko w hotelu, obserwowaliśmy, zwiedzaliśmy, a po kilku dniach jedzenia tego samego nabraliśmy ochoty, by zjeść coś na mieście.

Poza tym uważam, że all inclusive to świetna opcja dla kogoś, kto przede wszystkim chce odpocząć. Zazwyczaj i tak w końcu po pierwszych kilku leniwych dniach chce się wyjść, coś obejrzeć, pozwiedzać i doświadczyć kraju.

Ostatecznie wylądowaliśmy nie w Alanyi, tylko jakieś 15 kilometrów dalej, w Mahmutlar. Bezpośrednim organizatorem naszej wycieczki był Orex Tour, pośrednio zamawialiśmy ją przez wakacje.pl (i nigdy więcej tego nie powtórzymy, bo jako pośrednik są beznadziejni, mają wszystko w pompie i nagle zmieniają ustalenia).

wakacje.pl? Nie warto!

No właśnie – zmiana ustaleń. Pierwotnie mieliśmy być w Alanyi, ostatecznie znaleźliśmy się w ostatnim możliwym hotelu po drodze, ponieważ co? Ponieważ wakacje.pl najpewniej dokonały overbookingu, czyli zbierały chętnych na wybrany przez nas hotel do skutku… a następnie zachęcały do zmiany na hotel, który był przez nich bardzo intensywnie promowany na stronie.

Na dodatek, mocno nas naciskali, żebyśmy odpowiedzieli na ich maila i zgodzili się na ich warunki, bo za chwilę mogą być nieaktualne. Jednocześnie ich konsultanci jawnie nas olewali i np. zostawiali sprawę, wychodząc z pracy. Telefon odbierał za każdym razem ktoś inny, niezaznajomiony z tematem, więc czas traciliśmy i my, i kolejni pracownicy infolinii.

A na ile maili nie odpisali w ogóle? A chyba na jakieś 5. Odezwali się łaskawie dopiero wtedy, gdy otrzymali od nas decyzję, że OK, niech już będzie ten hotel.

A, no i nic nie mogli zrobić, nie mogli zmienić warunków czy negocjować jakichś zmian w ofercie. Na ch… mi taki pośrednik, że tak się bezpośrednio wyrażę. Nie polecam, nie warto, szukajcie wyjazdów bezpośrednio z biur podróży.

Z oceną całego wyjazdu czekać mi się nie chce do końca artykułu – z wyjazdu jestem zadowolona, problemów nie było, więc nawet nie mam pretensji do Orex Tour, że rezydentkę widziałam tylko raz. Hotel okazał się generalnie bardzo w porządku (choć miał swoje minusy).

Podsumowując, Orex otrzymuje ode mnie ocenę 8/10, hotel Doris Aytur – 9/10, natomiast nikomu do szczęścia niepotrzebny pośrednik wakacje.pl – 1/10, a jakbym mogła, to oceniłabym wręcz ujemnie.

Hotel Doris Aytur – czy warto?

Moim zdaniem tak. Co prawda, standard hotelu to trzy gwiazdki i to słabe… ale obsługa nadrabiała.

Byłam wręcz zszokowana, widząc, jacy mili są i chętni do współpracy. Po zameldowaniu pan z recepcji pomógł nam zawieźć bagaż do pokoju (w Bułgarii to się nie zdarzyło), wytłumaczył, co gdzie jest i uprzejmie zagadywał, skąd jesteśmy, bo on był w Warszawie na Erasmusie.

Gdy się okazało, że mamy zepsuty prysznic w pokoju, po kilku minutach od zgłoszenia przyszedł pan techniczny, obejrzał ten nieszczęsny prysznic, po czym przyniósł narzędzia i pozbył się usterki w kilka minut. A potem jeszcze sam z siebie naprawił klimatyzację, bo zauważył, że z nią też jest coś nie tak.

Podejrzewaliśmy potem, że ten pokój chyba dawno nie był używany, skoro na dzień dobry takie problemy. Mogłabym więc odjąć jakieś punkty za standard, ale byłoby to niesprawiedliwe, skoro obsługa zareagowała szybko i zaoferowała skuteczną pomoc.

Sporym minusem był płatny internet (1 euro/dzień i za osobę, a tak naprawdę, za urządzenie, więc albo trzeba było płacić 2 euro/dzień, albo korzystać na zmianę i czekać chwilę, aż po rozłączeniu sieć pozwoli na połączenie z drugiego urządzenia).

Dało się korzystać, ale w ogóle nie mieliśmy zasięgu w pokoju, jedynie na balkonie, a wieczorem wi-fi bardzo mocno zwalniało. Wtedy nawet otwarcie Facebooka to było wyzwanie.

Generalnie myślę, że powinno działać lepiej, skoro musieliśmy za niego dodatkowo płacić. Najlepiej było korzystać tak do południa, wtedy szło ściągnąć muzykę na Spotify, podcasty czy też książki na Legimi.

Doris Aytur jest ostatnim hotelem po drodze, więc od Antalyi jedzie się do niego przynajmniej z 3 godziny. Dodając do tego 2,5 godziny lotu oraz czas oczekiwania, a potem podróż od lotniska do domu, można dobić do nawet 12 godzin podróży.

Bez snu, w nocy, w towarzystwie „Polaków wyklętych” (mój „mistrz” to gość, który wyzwał tureckiego kierowcę autokaru od debili, bo ten na gorączkowe okrzyki po polsku „Klima! Klima!” zareagował… zgaszeniem światła).

Umiejscowienie hotelu względem lotniska to ogromny minus, podobnie jak położenie blisko ruchliwej (jak to w Turcji – głośnej, pełnej trąbienia i raczej niebezpiecznej dla pieszych) ulicy.

Ale plusów też jest sporo: blisko do plaży, z balkonu widać morze, a dojść do niego można bezpośrednim hotelowym przejściem podziemnym, więc wcale nie ma potrzeby, by ryzykować bycie potrąconym na przejściu na pieszych. 😉

Plaża jest hotelowa, prywatna, leżaki, parasole i napoje są już bez dodatkowych opłat. Osoby z zewnątrz oczywiście też mogą wejść, ale jeśli chcą coś kupić czy skorzystać z leżaka, muszą zapłacić.

Plusem jej „prywatności” była czystość – zdecydowanie lepiej niż na innych plażach, a sprawdzaliśmy. Na pozostałych leżały papierki, pety i pływały w morzu butelki.

Sama w sobie plaża to było wyzwanie dla mojej niedawno skręconej kostki – kamienista, nierówna, pełna kamiennych płyt i śliskich kamieni przy zejściu do morza.

Przez pierwsze dni chodzenie po niej było dla mnie niemal bolesne, ale potem ta intensywna rehabilitacja przyniosła efekt i przywykłam na tyle, że w ogóle przestała mi ta kostka doskwierać.

Nie kąpałam się w morzu – nigdy tego nie robię, bo nie pływam na tyle dobrze, a tutaj zniechęcało mnie również niełatwe zejście. Na dodatek, morze było dość burzliwe, a fale duże, więc tym bardziej ograniczyłam się do siedzenia na brzegu.

Tym razem mieliśmy dostęp do Morza Śródziemnego – pięknego, czystego i oczywiście o wiele cieplejszego niż Bałtyk. Ba, było cieplejsze nawet niż woda w hotelowym basenie. 😉 I to właśnie nad nim zachody słońca były takie zachwycające.

Dlatego właśnie jestem tak zadowolona z tego wyjazdu – bliskość plaży i morza oraz dużo udogodnień z tym związanych łagodziło ewentualne inne niedogodności, jak np. standard czy też dość mocno powtarzające się jedzenie.

zachód słońca nad plażą Kleopatry w Turcji

Podsumowanie – plusy i minusy hotelu

Na plus:

  • bardzo uprzejma i pomocna obsługa
  • możliwość porozumienia się w kilku językach
  • blisko plaży
  • przejście podziemne do plaży
  • widok na morze
  • hotelowy bar na plaży
  • napoje, leżaki i parasole zarówno nad basenem, jak i na plaży bezpłatne
  • jedzenia i kawy nie brakowało – po śniadaniu, o 11, uruchamiany był snack-bar, a ekspres z kawą, woda i napoje były dostępne przez cały czas
  • zazwyczaj dobre jedzenie, choć szkoda, że nie bardziej zróżnicowane
  • spory wybór alkoholi, zarówno na all (wódka, whisky, rum - także z colą, oprócz tego także raki, czyli lokalna anyżówka, gin, piwo, wino), jak i poza pakietem (np. mojito, malibu, jakieś lepsze whisky)
  • dużo sklepów wokół, można było spokojnie zaopatrzyć się w wodę do picia czy coś do zjedzenia, a ceny całkiem OK (tylko alkohole były bardzo drogie – piwo w sklepie potrafiło kosztować prawie 13 zł!)
  • dbają o rozrywki – w sezonie podobno 3 razy w tygodniu są animacje, my załapaliśmy się na 2 – raz wieczór turecki i DJ, potem muzyka na żywo, gdzie Pan Turek śpiewał Zenka Martyniuka 😉
  • dość czysta i zadbana plaża
  • ciepłe morze
  • przepiękne zachody słońca

Na minus:

  • dość niski standard, te trzy gwiazdki były trochę naciągane
  • niektóre pokoje ewidentnie od dawna nie były używane
  • płatny internet – 1 euro/dzień za osobę (a bardziej za urządzenie…), niestety, dość wolny, wi-fi miało słaby zasięg i my na piątym piętrze mogliśmy z niego korzystać wyłącznie na balkonie
  • daleko od lotniska, długo się jedzie (ok. 3 godziny), do Alanyi też trzeba było dojechać autobusem lub dolmuszem (około 40 minut)
  • zimna woda w basenie
  • dość mocno działająca klimatyzacja w restauracji
  • powtarzalne jedzenie, największe różnice były między śniadaniami, a resztą posiłków, obiady i kolacje bardzo podobne każdego dnia
  • trudna plaża, nierówna, kamienista, dość niebezpieczne zejście do morza przez kamienne, śliskie płyty, wzburzone morze też tego nie ułatwiało
Warto uważać też na klimatyzację – ta zazwyczaj w wielu miejscach działa na full, co oznacza różnice temperatur dochodzące do nawet 10 stopni między tym, co na zewnątrz, a tym, co w budynkach. Mnie to urządziło tak, że wróciłam z bolącym gardłem i katarem.

Co zobaczyć w Turcji? Okolice Alanyi

Plaża Kleopatry

Jeśli się jest na Riwierze Tureckiej, w okolicy Alanyi, jak my, to myślę, że zdecydowanie trzeba się wybrać na plażę Kleopatry, która znajduje się między malowniczymi górami.

plaża Kleopatry w Turcji w Alanyi

Wzgórze Kale i zamek w Alanii

Warto też skorzystać z Alanya Teleferik, czyli kolejki i wybrać się do Alanya Kalesi, na zamek znajdujący się na jednym ze wzgórz koło plaży Kleopatry. Widoki są takie, że copywriterowi słów zabrakło!

zamek w Alanyi - Alanya Kalesi

zamek w Alanyi - Alanya Kalesi

Bazary, zakupy i inne atrakcje

Jeśli komuś marzą się tureckie zakupy, może iść na bazar. Podobno w okolicy jest jakiś naprawdę duży, jest też Cuma Pazaari, który znajduje się przy przystankach autobusowych w centrum Alanyi.

Podobno trzeba się targować, bo to dobry zwyczaj. Ja akurat za tym nie przepadam, nie lubię też niejasnych sytuacji w stylu „nie wiem, ile coś kosztuje i muszę zapytać” #typowyintrowertyk, więc ograniczałam się raczej do robienia zakupów tam, gdzie ceny były z góry ustalone.

Jak dojechać do Alanyi z okolic? Sprawdzone info!

Dojeżdżaliśmy z Mahmutlar, mieliśmy więc do przejechania jakieś 15 kilometrów. Z tego, co widziałam, w okolicy prężnie działały wypożyczalnie samochodów i, uwaga, rowerów (nietypowe, bo w Turcji raczej mało kto rowerem jeździ, zdecydowanie więcej jest skuterów i aut).

Obie opcje odrzuciliśmy, zwłaszcza tę z samochodem, bo jazda w tamtych okolicach była nieco nieuporządkowana… w sensie, kierowcy ciągle na siebie trąbili, była masa aut, uliczki wąskie, zaparkowane wzdłuż nich pojazdy czasami niemal tarasowały przejazd.

Właśnie z tego powodu mam ogromny szacunek do kierowców, zwłaszcza autobusów, że jeździli pewnie i bezpiecznie, z niemal chirurgiczną precyzją. Nie widziałam też ani jednego wypadku, ani stłuczki, więc może coś jest na rzeczy z tą dokładnością...

Autobus miejski vs. dolmusz

My korzystaliśmy z dolmusza, czyli lokalnego busa oraz miejskiego autobusu.

Po czym je odróżnić? Autobus miejski ma zazwyczaj wyświetlacz oraz przyciski do zasygnalizowania kierowcy otwarcia drzwi. Jedzie według ustalonego rozkładu jazdy (który jednak znaleźć można najpewniej tylko w internecie, bo na przystankach ich nie było), stałą trasą i ogólnie sprawia wrażenie nieco bardziej cywilizowanego przejazdu.

Dolmusz to lokalny transport, kierowca jedzie, jak chce i kiedy chce, zatrzymuje się gdziekolwiek (czyli można mu np. pomachać 10 metrów za przystankiem i też Cię wpuści), zbiera pasażerów do granic możliwości, a jak miejsce się kończy, woła coś na kształt „Zadi! Zadi!”, co, jak mniemam, oznacza: „Przesuńcie się do tyłu, zróbcie miejsce”.

Podobno nie wjeżdża do centrum Alanyi – ale przystanek Cuma Pazaari, na którym kończy i zaczyna trasę, akurat znajduje się w centrum, więc to chyba nie jest do końca aktualne info.

Ani w dolmuszu, ani w autobusie miejskim nie dostaniesz papierowego biletu, po prostu płacisz i jedziesz. Byłam w szoku, gdy widziałam, że np. mieszkańcy wsiadali i płacili dopiero pod koniec trasy, gdy udawało im się wreszcie dopchać do kierowcy.

Przejazd zarówno dolmuszem, jak i autobusem z Mahmutlar do Alanyi kosztował 4 liry. Najlepiej powiedzieć to po turecku – ja, zgodnie z podpowiedzią translatora Google, mówiłam coś w stylu „Alanye iki bilet”, co miało znaczyć „2 bilety do Alanyi” i działało.

W drogę powrotną do hotelu łapaliśmy transport w stronę Mahmutlar/Kargicak. W przypadku dolmusza pan kierowca co jakiś czas krzyczał nazwy hoteli i zatrzymywał się, gdy słyszał potwierdzenie, że ktoś przy nich chce wysiąść.

Co zjeść?

Nie, żebyśmy tam jakoś szczególnie z tym szaleli, ale na pewno polecam lokalnego kebaba (adana kebap, którego trudno dostać w takiej formie w Polsce – prawda to, a pyszne było). Generalnie warto posłuchać poleceń z bloga Tur-Tur oraz spróbować baklawy, która była naprawdę świetna.

W hotelu też ze dwa razy była, podawali również coś na kształt ciast utopionych w słodkim syropie/miodzie, które niezbyt mi podchodziły, coś, co smakowało jak domowe ptasie mleczko (taka galaretkowa lekka pianka na mleku) oraz coś w stylu budyniu pokrojonego na kostki i posypanego np. skruszonymi pistacjami.

Jacy są ludzie w Turcji?

Miałam do czynienia tylko z jakimś wycinkiem, ale na jego podstawie wnioskuję, że zazwyczaj całkiem mili, uprzejmi i gościnni. Handlarze 300% bardziej, a jak tylko połapią się, że mają do czynienia z Polakami, często próbują coś tam wołać po polsku (np. „Mamuśka!”).

Niektórzy są  jednak stanowczo zbyt gościnni – mam tutaj na myśli młodych Turków, którzy, podobnie jak Włosi, gdy tylko się oznaczyłam w Alanyi, zawalili mi skrzynkę na Instagramie wiadomościami pisanymi po angielsku i rosyjsku, komplementami itd.

Nie odpisywałam, więc nie wiem, czy dalej proponowaliby mi oprowadzenie po mieście, czy coś innego, ale zwracam uwagę, jeśli ktoś tak, jak ja, nie lubi otrzymywać wiadomości od obcych facetów.

Turczynki do panów chyba raczej nie piszą, ale panowie Europejkami są solidnie zainteresowani, więc uczulam – panowie, uważajcie na swoje partnerki. 😉

Koty w Turcji

Ich jest tam po prostu zatrzęsienie! Czasami wystarczy przejść kilka metrów, by spotkać na każdym metrze po 3 koty. Wszystkie są dobrze odżywione, zadbane, czyste, z błyszczącym futerkiem. Tylko jeden, którego widziałam na zamku, miał coś z oczkiem – reszta wyglądała na zdrowe.

koty w Turcji
Niektóre miziaste, same podchodzą, inne mogą dać po łapach (been there), ale ewidetnie mają się dobrze. I mnożą się na potęgę, więc sterylizacji chyba nie wszystkie doświadczyły. Odniosłam wrażenie, że są jednak bardzo pożądanymi zwierzakami. I jestem zachwycona, że tak się o nie dba.

Widziałam miski z karmą i wodą wystawione na ulicy, a nawet dystrybutory (mamamatik), do których wystarczyło wrzucić plastikową butelkę, by zrzuciły porcję karmy.

koty w Turcji

Psów było o wiele mniej, ale te, które krążyły po plaży i ulicach (i zajrzały nawet na moment do naszego hotelu), też były czyste i zadbane. Widziałam nawet, jak Turek je karmił. W sumie ciekawe, bo podobno muzułmanie koty uwielbiają, a psy uważają za zwierzęta nieczyste

Niemniej, dbanie o nie swoje zwierzaki to jest postawa, którą powinniśmy mieć również w Polsce. Miska karmy czy wody dużo nie kosztuje, tak samo, jak otwarcie okienek w piwnicy na zimę. Znacznie droższe jest zwalczanie szczurów czy chorób przez nie roznoszonych. 

Warto jechać do Turcji! 

Podsumowując: bardzo mi się podobało. Podobałoby mi się bardziej, gdybym mogła się wyspać (niestety, hałaśliwe Polki-imprezowiczki wydzierające się na balkonie skutecznie mi to uniemożliwiły) i gdyby cała podróż nie trwała tak długo. Ale i tak było warto, i chciałabym jeszcze kiedyś do tego kraju wrócić.

Pogoda dopisała, choć w sumie październik to już początek tureckiej zimy. My na deszcz załapaliśmy się tylko raz, w pierwszym dniu. Przez resztę tygodnia było słonecznie i 30 stopni.

Myślę więc, że Turcja to świetny pomysł, zwłaszcza tak trochę po szczycie sezonu, czyli około września/października.

Byłeś już w Turcji? Podziel się też swoimi wrażeniami! 🙂

instagram copywritera



Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger