09 listopada

Przegląd tygodnia 2-8 listopada 2015


Mój pierwszy niemiecki tydzień minął prawie niepostrzeżenie. Mam o wiele więcej zajęć, toteż czas mija szybciej. Oczywiście, wciąż sporo czytam. Przed wyjazdem wykupiłam na próbę abonament w Legimi i pościągałam trochę książek na tableta. Te, które już mogę polecić, to „Hania Bania” (wszystkie trzy części) czyli żartobliwa i wciągająca biografia Hanny Bakuły, oraz „Kroniki Jakuba Wędrowycza” czyli opowiadania Andrzeja Pilipiuka o naszym swojskim superhero w gumiakach, walczącym z demonami i Bardakami ;-) Ale muszę przyznać, że „Trucizna” czyli ostatni tom (który ja czytałam akurat jako pierwszą książkę z tej serii), podobała mi się o wiele bardziej. Przeczytałam również inną książkę Hanny Bakuły, która jest właściwie zbiorem jej felietonów, ale ona mnie już zbytnio nie urzekła. Mam wrażenie, że autorka ma zbyt wiele złych doświadczeń z mężczyznami i teraz usiłuje wszystkim wmówić, że wszyscy zawsze i wszędzie są wobec siebie nie fair w związkach. Zanim wyjechałam, przeczytałam również „Dzień dobry, jestem z kobry” Marii Czubaszek, czyli pani, której zbytnio nie lubię. Lubię za to czytać o życiu różnych znanych osób, dlatego chętnie się za tę książkę zabrałam. No i szału nie było, wciągnęła mnie umiarkowanie, ale trochę nie czaję podejścia tej kobiety do życia. Na tyle, że chyba o tej książce stworzę osobny wpis :-)




Zdjęć powstało całkiem sporo, zatem pokażę Wam urokliwy i pełen życia Berlin - bo tak go właśnie widzę. Najpierw, w środę, miałam okazję zobaczyć Südpark. Ot, park, jak park, ale jesienią wygląda całkiem ładnie.
















A teraz stara, niemiecka kamienica. Winda, która jest na zdjęciu poniżej, jeździ. Ba, nawet sama nią jechałam. Jakkolwiek, kiedy ją zobaczyłam, miałam ochotę iść schodami ;-) Bałam się, że przeniosę się w czasie... Wybaczcie słabą jakość jej zdjęć, ale niestety w kamienicy panowały egipskie ciemności. Nie wiem, czemu. Może dlatego, że nie widziałam włącznika światła ;-) A może dlatego, że Niemcy są bardzo oszczędni. Albo raczej: cholernie skąpi. Tak, to wyrażenie o wiele lepiej oddaje stan faktyczny :-)













A oto i centrum Berlina :-)








Ruch, jaki tam jest – zdecydowanie taki, jakiego spodziewałabym  w stolicy. W największym niemieckim mieście. To, że auto, którym jeżdżę, obiłam w garażu, a nie w ruchu ulicznym, to chyba cud. Zwłaszcza, że w trakcie jednej z pierwszych przejażdżek widziałam, jak dosłownie tuż za mną jedno auto wbija się w drugie. Nic fajnego, ale na szczęście nic się nikomu nie stało. Najprawdopodobniej dlatego, że sprawca zdążył nawiać… Jazda po Berlinie trudna nie jest. Trudne jest jedynie parkowanie. A właściwie znalezienie miejsca. Już zrozumiałam, czemu tyle tutaj Smartów :-)

Ogółem Berlin jest miejscem, w którym tak naprawdę uczę się jeździć. Zatem, jeśli mieszkacie tutaj i widzicie białego Golfa VI – uciekajcie ;-) Auto bardzo fajnie, tylko jak dla mnie - za bardzo skomputeryzowane. Czasem mam wrażenie, że ono wcale nie potrzebuje kierowcy. Strasznie mnie irytują czujniki parkowania, które przy moim, podobno dość odważnym sposobie parkowania oraz najgorszym możliwym miejscu w garażu, w którym parkować muszę, bo tak mi przypadło (pierwsze po lewej stronie; z lewej ściana z zawieszoną drabiną, z prawej filary – wjazd „na raz” jest niemożliwy) pikają praktycznie przez cały czas i bynajmniej nie uchroniły mnie przed otarciem się o filar. Myślę, że tego typu systemy w samochodach pozbawiają kierowcę konieczności myślenia. Jak dla mnie, w aucie potrzebne jest wspomaganie, radio i ABS. Tyle elektroniki wystarczy w zupełności :-)




Hmmm, polski akcent?

































Berlin wieczorem wygląda pięknie – tego nie mogę odmówić temu miejscu :-) Najbardziej mnie urzekł widok stolików przed restauracją, na których stały świeczniki. To wyglądało tak miło i przytulnie, że aż sama miałam ochotę iść poszukać jakichś świeczek. To jedyny powód, dla którego lubię jesień – można spędzić miły wieczór przy świecach, z grzańcem i dobrym filmem (choć w moim przypadku prędzej serialem).

Imigrantów tutaj pełno. Nie, nie rozjechałam jeszcze żadnego ;-) I postaram się tego nie uczynić, o ile tylko nie będą mi włazić pod koła. Ale w tym tygodniu na szczęście jakoś nie wchodzili mi w drogę :-) Po prostu ich widać na ulicach, w sklepach... A, i widziałam jakiegoś dziwnego gościa, który na środku chodnika zaczął się kręcić takimi nagłymi ruchami w kółko, tak, jakby go pchły oblazły. I coś dziwnego krzyczał. Jeśli to był imigrant, to chyba co najwyżej polski… Przykre, ale jeśli ktoś nietypowo się zachowuje, albo prosi cię na ulicy o kasę i nie jest opalony, to może być Polak – zasada sprawdziła się już w Brunszwiku, gdzie spotkałam nawet żebraka-poliglotę, który prosił o kasę w kilku językach. A po polsku w pełni poprawnie i bez żadnego obcego akcentu… Ale co do tego dziwnego gościa, trudno było określić narodowość. Najpewniej jednak był Niemcem pod wpływem jakichś dziwnych środków. Trochę przerażający widok…



W piątek dowiedziałam się, że Niemcy lubią śmierdzące sery. Sakramencko, nieznośnie śmierdzące sery. Znajomi Niemcy jedli przy mnie taki. Ser miał bukiet gorszy niż zestaw starych skarpetek po wędrówce w górach. Dosłownie śmierdział, jak coś, co zdechło. I to tydzień temu. Mnie oczy zaczęły łzawić, nos przestał czuć cokolwiek innego, zzieleniałam i mało brakowało, a puściłabym pawia. Oni jedli, a ja miałam niestrawność. W niedzielę dopiero odważyłam się spróbować mały kawałeczek. Nie było warto. Smakował równie paskudnie.




W ogóle, Niemcy lubią jeść jakieś dziwne rzeczy. A nasze zupy są dla nich za mało gęste. Wiecie, jak oni robią zupy? Wrzucają jakieś ziemniaki i inne warzywa z mięsem, gotują, a potem miksują. I mamy zupę krem, która czasem wygląda jak brudna szmata od podłogi. Jak Niemcy robią placki ziemniaczane? Kupują gotowe, mrożone, i smażą. Jak robią puree? Kupują puree w proszku, wsypują do wrzątku z mlekiem i ewentualnie dodają masła... I wiecie, to nie są złe patenty, jeśli się nie ma zbyt wiele czasu na gotowanie. Ale jeśli się ma, to tak trudno jest usmażyć kilka placków czy ugotować ziemniaki i zblendować je z masłem i mlekiem? Tego chyba nigdy nie zrozumiem. Ale niektóre rzeczy polubiłam: na przykład smażone pomidory. Ot, smaży się plasterki na maśle (albo ja na oliwie, bo zdrowsza) i jest się fajny dodatek do kolacji. Niby słyną z kiełbas, ale raczej mają je takie sobie. Wędliny - wyglądają mało apetycznie i smakują też dość średnio. Dobre mają jeszcze piwo - tu akurat faktycznie się starają :-)




Ja zaś... w kwestii porozumienia polsko-niemieckiego, czyli nauki języka w ogóle się nie staram. Przestałam. Przynajmniej oficjalnie. Okazało się to o wiele wygodniejsze  - gdy tylko mówią mi coś nieciekawego, udaję, że nie rozumiem. Dzięki temu, że myślą, że nie rozumiem, obgadują mnie również w mojej obecności. Czego to oni na człowieka nie wymyślą... To i ja wymyśliłam. Gdy już przesadzają z tym obgadywaniem, to ja też zaczynam rozmowę z moim wspaniałym i cytuję mu co niektóre strategiczne fragmenty rozmowy, po niemiecku oczywiście, tak, by "niemiecka opcja" na pewno słyszała. Albo znacząco chrząkam. Wtedy zapada cisza. Te Niemki, które tutaj poznałam, charaktery mają paskudne. To największy minus mojego obecnego zlecenia, bo dosłownie nie idzie z tymi babami wytrzymać. A trzeba. Naprawdę, to okropne, czepliwe, skąpe, pedantyczne Niemry. Komplet niemieckich wad narodowych. W każdej pełen zestaw... Cieszę się tylko, że od wtorku będę miała do czynienia z mniejszą ich ilością, bo nie da się pracować w tak kiepskim towarzystwie, jakie mi tu teraz przypadło. Jak mam do czynienia z takimi ludźmi, to ja zdecydowanie wolę zwierzęta. I czekam tylko do powrotu, bo szykuje mi się wtedy parę fajnych rzeczy. Tylko to jakoś pomaga mi wytrwać. Mam nadzieję, że za tydzień zakończę przegląd tygodnia jakimś bardziej optymistycznym akcentem. Wybaczcie mi więc dzisiejsze zakończenie - wiecie, że zwykle staram się podchodzić do życia z radością. Są jednak czasem sytuacje, w których i największy optymista załapie doła. Wydaje mi się jednak, że optymizm nie polega na cieszeniu się zawsze i wszędzie, tylko na zwycięskim wychodzeniu z gorszych chwil. A Wy jak myślicie?

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket


(Zdj.: http://www.legimi.com/pl/ebook-hania-bania-hanna-bakula,b23758.html
http://www.legimi.com/pl/ebook-kroniki-jakuba-wedrowycza-andrzej-pilipiuk,b54446.html
http://www.legimi.com/pl/ebook-dzien-dobry-jestem-z-kobry-czyli-jak-stracic-przyjaciol-w-pol-minuty-i-inne-antyporady-maria-czubaszek,b118293.html)

Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger