18 lipca

Jednorożec w szlafroku, świątynia ryzyka i dzieci z południa. Przegląd tygodnia 11-17 lipca.


Dzisiejszy przegląd tygodnia piszę do Was niewyspana po nocnej podróży, ale szczęśliwa. Swędzi mnie tylko wszystko strasznie od słońca, a Wy pierwszy raz w życiu możecie mi po opalaniu zaśpiewać:


Przypaliłam się na słońcu jakieś trzy razy w życiu. Teraz jest ten trzeci. To ciekawe, bo były może jakieś 22 stopnie max (i to tylko przez pierwsze trzy dni pogoda dopisała na tyle, żeby plażować), a ja tak się urządziłam, choć jestem bardzo odporna i zwykle od razu opalam się na brąz. I jeszcze przecież filtrów używałam... Nic to nie dało: w efekcie zrzucam skórę jak wąż, względnie - sypię się, jak trzydziestka :-D No, ale cóż, na przykład auto w moim wieku to już zabytek :-D

A teraz dla klimatu puszczę Wam coś typowo nadmorskiego. Włączcie sobie i jedziemy:


Ten tydzień to Ustka. Wyjechaliśmy w poniedziałek rano, o makabrycznej porze czyli 5 rano, po trzech godzinach snu (bo trzeba było finał Euro obejrzeć :-D), a wróciliśmy dziś, o jakiejś 3 rano, autokarem, w którym przestrzeni dla jednej osoby było tyle, co w przenośnej lodówce :-D Ja już jestem przyzwyczajona i potrafię zasnąć w pozycji godnej jogina, ale reszta ekipy mocno narzekała. Cóż zrobić, skoro to było jedyne bezpośrednie połączenie z Ustki do mojego miasta... Pociągi były niestety z przesiadkami, nawet sześcioma (!). I nie było już w nich miejsc. Zaś w autokarze ponoć też nie było - pan w biurze nam tak  nam oznajmił, ale jak weszliśmy potem (w sumie to przypadkiem) na stronę internetową przewoźnika, to się okazało, że zostało jeszcze 6 wolnych miejscówek. Za chwilę ich już nie było - nie mieliśmy czasu do stracenia, więc od razu się zabrałam za rezerwację. W innym razie pozostałoby nam chyba już tylko Bla Bla Car :-D


Tak czy owak - ta sytuacja pokazała mi, że warto się nie poddawać. Mogliśmy zacząć lamentować, że źle, że nie mamy jak wrócić (chociaż utknąć w Ustce to raczej coś wspaniałego, niż strasznego ;-)), ale o wiele lepiej wyszliśmy na sprawdzeniu wszystkich możliwości. I na samodzielnym działaniu, zamiast na poleganiu na kimś obcym ;-)

W trakcie podróży zobaczyliśmy przy okazji wiele fajnych miejsc. I bywało z tym zabawnie, bo ja lubię sprawdzić w google, co właśnie mijamy ;-)

Nocna podróż wywołała głupawę wywołaną przemęczeniem. I doprowadziła do wzdęć... W efekcie tuż po "wysiąściu" z autokaru wyszedł nam epicki dialog z onomatopejami. Nie gorszcie się, w ekipie oprócz mnie byli sami faceci, a to oznacza ciężki humor i mało savoir vivre'u. Ja się w tym odnajduję, bo moim żartem to można dziurę pod fundamenty zrobić, taki ciężki bywa. Pewnie to dzięki temu tak twardo stąpam po ziemi ;-)

*rozlega się dźwięk prutego materiału i błogie westchnięcie*
- Co to było?
- Siewca wiatru...

Żartów w tym klimacie było więcej, bo w drodze słuchaliśmy radia Polska Stacja Szanty (złapaliśmy klimat w trakcie rejsu statkiem) i trafiliśmy na zespół o malowniczej nazwie: Strefa Mocnych Wiatrów...

PS. Wie ktoś, jaki tytuł ma szanta, w której padają słowa o przepuszczeniu kasy na dziwki i alkohol? Rozbawiła nas, gdy ją puścili na statku, a jakoś nie mogę jej nigdzie znaleźć w internetach...



Ustka nas totalnie zachwyciła. Jeśli miałabym streścić ten pobyt na kilku obrazkach, to wyglądałyby tak:
Dzisiaj nie będę opisywać wszystkich szczegółów, bo planuję osobną relację, ale skupię się na tym, co najbardziej przykuło moją uwagę :-)

Dopiero drugi raz w życiu byłam nad morzem, ale po raz pierwszy miałam okazję spędzić nad nim cały dzień, a nie tylko wpaść tak na chwilę przelotem. W pierwszy dzień poszliśmy na plażę około 19 i ja wbiegłam do wody z takim rozmachem, że aż sobie zamoczyłam spodnie oraz bluzę, którą miałam zawiązaną na biodrach... Dzieci z południa oszalały z radości na widok morza ;-)

A opalanie się na plaży zasadniczo wiele się nie różni od opalania nad jeziorem czy stawem. No, może tylko ilością parawanów :-D Ale jednak, słońce "chwyta" bardziej i się przypaliliśmy jak kurczaki, o czym wspominałam na początku. Poza tym, było głośniej, bo masa ludzi, ale też i bardziej relaksująco, bo szum morza. Cudowny szum, który wręcz hipnotyzuje :-) Byłabym o wiele spokojniejszym człowiekiem, gdybym mieszkała blisko morza ;-)

Parawaning potem też był. A jakże. Odkryłam, że na plaży lepiej parawan mieć, niż nie mieć. Jeśli go nie masz, nie raz i nie dwa dostaniesz piaskiem w oko od przebiegającego ci nad głową dziecka, albo wiatr Cię tym piachem zasypie. A swoją drogą, nie wiem, co gorsze: rodzice, którzy mieli totalnie wyrąbane i nie pilnowali w ogóle dzieci, czy ci w stylu "nie rób tego, tamtego, nie mów nic, nie patrz, nie oddychaj...". Widziałam oba przypadki...

Mieliśmy to szczęście, że prognozy się nie sprawdziły i poniedziałek, wtorek oraz środa były ładne i słoneczne. Dopiero w czwartek zaczęło lać i to był jeden, jedyny dzień, który spędziliśmy w pensjonacie. Aż do wieczora, kiedy to głód nas wygnał na deszcz i wiatr. Wyobrażacie sobie, że próbowaliśmy się dodzwonić do trzech lokali i do żadnego się nie udało? Chcieliśmy zamówić pizzę czy coś, dzwonimy, a tu "abonent niedostępny", albo nikt nie odbiera. Próbowaliśmy tak od godziny 15, w międzyczasie sobie po prostu zjedliśmy kanapki z tego, co mieliśmy w lodówce, ale o 22 znowu nas naszła ochota na gotowca i wyszliśmy. I stanęliśmy twarzą w twarz z morską przygodą: deszczem zacinającym w twarz, kałużami po kostki i silnym wiatrem. Mega! :-D

Okazało się też, że jeden lokal był po prostu zamknięty przez cały dzień (z powodu sztormu??), w drugim zaś natrafiliśmy na właścicielkę. Oznajmiła nam z uśmiechem, że u nich też już nieczynne, a jak zapytałam, czemu nie odbierają telefonu, to stwierdziła, że mają tyle zamówień na miejscu, że im się nie opłaca dostawą zajmować (!). Powodzi się...

Trzeci lokal, do którego już tylko próbowaliśmy się dodzwonić, również nie działał. Poszliśmy spać głodni :-D

A co z moim zdrowym stylem życia? Spoko, miałam urlop. Jutro zaczynam znowu ćwiczyć i uważać na to, co jem :-)

W piątek udało nam się wybrać na spacer, skorzystaliśmy więc z okazji i poleźliśmy do portu, Pogoda była raczej taka sobie, mocno wiało, było pochmurno i nawet czasami kropiło. Chcieliśmy się wybrać na rejs Dragonem, ale niestety, jak już przyszliśmy, okazało się, że był zbyt silny wiatr, "Neptun się gniewał" i tego dnia już rejsów nie będzie. Można było za to sobie pozwiedzać statek. I dobrze wyszło. W trakcie rejsu nie udałoby nam się zrobić sobie zdjęć przy sterze, bo jest wtedy oblegany przez dzieci :-D Tym sposobem odkryłam swoje przeznaczenie i zostałam panią kapitan :-D

Poszliśmy też na falochron, na którym prawie nam głowy zwiało, a mnie tak poplątało włosy, że nawet Tangle Teezer nie dawał rady :-D Na dodatek, momentami fale tak mocno się obijały o falochron, że aż chlapało wodą. Gdy chlapnęło mi w twarz, uznałam, że morze chce nam powiedzieć, niczym Boguś Linda, "Wypierdalać!" i się stamtąd ewakuowaliśmy ;-)

To, że nie było rejsów, pokazało mi, że z każdej sytuacji można wyciągnąć jakiś pozytyw. Bo to, co pisałam - łatwiej o fajniejsze zdjęcia, więcej czasu (za 5 zł można było siedzieć na statku do woli, podczas gdy normalny rejs jest ograniczony czasowo). Ale też inspirujące było, jak załoga do tego podeszła. Mogliby przecież załamać ręce, że wiatr, że fale, że pływać nie można i zarabiać... ale mogli też wpuścić ludzi na zwiedzanie za niższą cenę i dalej zarabiać. Mogli  też sprzedawać jedzenie i napoje w swoim barze na pokładzie - i to też robili. Bardzo przedsiębiorcze podejście. Dragon jest imponujący, więc zwiedzających nie brakowało. Myślę, że mogło być ich nawet więcej niż chętnych na rejs - wiadomo, że niektórzy się boją, albo mają słaby żołądek. Jak to jest ze mną? Dowiecie się z relacji :-)

W trakcie wyjazdu dogłębnie przetestowałam aparat. Jest OK, tylko faktycznie trzeba było ogarnąć jego obsługę. Jeden minus: czasami i tak nie łapie ostrości, zwłaszcza w gorszym świetle. Tym sposobem zdjęcia z Muzeum Figur Woskowych niezbyt nam wyszły. Ale... miejsce było tak schizofreniczne, że nie jestem pewna, czy nawet chcę mieć z niego jakieś zdjęcia ;-)

Tak czy owak, najlepsze fotki wychodziły, gdy było słonecznie. Przy pochmurnej pogodzie kolory robiły się jakieś takie "bezpłciowe" ;-)

Nie wiem, co to było. Jakiś jednorożec w szlafroku :-P Na promenadzie było dużo przebierańców, pingwiny, Kubuś Puchatek, ale... ten przebił wszystko :-)



Na blogu nie zapadła typowa dla mnie wakacyjna cisza, bo mam całkiem sporo weny do pisania. Udało mi się opublikować jeden post "na żywo" i kolejne automatycznie. Mogliście zatem przeczytać:

Tydzień, który zaczął się od środy, pseudobujany fotel i aparat wodoszczelny


Czy da się zarobić na Cupsell?


6 miejsc, które musisz zobaczyć we Wrocławiu. Plus bonus


A reszta relacji z tego tygodnia już wkrótce, także zaglądajcie. Ja zaś się zakopię pod kołdrę i spróbuję odespać nocną podróż. Niby jestem zaprawiona w bojach, ale tym razem muszę przyznać, że w autokarze było mniej miejsca niż w mojej szafce na buty :-D

Dajcie znać, co tam nowego u Was :-)

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger