18 lipca

Anglia moimi oczami


Dziś mało tekstu, ale dużo obrazków. Lubię podróże, bo to zawsze doskonała okazja, żeby zobaczyć i poznać coś nowego. A takie doświadczenia niesamowicie nas wzbogacają. Ogromną przyjemność sprawia mi też ich dokumentowanie. Tak też i było w przypadku mojego wyjazdu do Anglii. Z potężnej ilości zdjęć, które zrobiłam, wybrałam kilkanaście najlepszych. Enjoy! :-)


Tak wyglądało centrum Walsall. Niby nie takie duże miasto (liczba mieszkańców podobna jak w Kielcach lub Częstochowie), ale jednak znajdziemy tam wszystko: banki (na pierwszym zdjęciu widoczna siedziba słynnego Halifax), znane sklepy (np. Deichmann), galerie handlowe. Całkiem urocze, klimatyczne miasteczko.





Tak zaś przywitało mnie po ciężkiej nocy Birmingham. Niestety tylko przez chwilę świeciło słońce, później zrobiło się typowo angielsko i pochmurno. Mimo to klimat tego miasta również mnie urzekł.

Tutaj Corporation Street ze swoją piękną zabudową:


Ten dziwny, "bąbelkowy" budynek to Centrum Handlowe Bull Ring.


A tu niesamowity kontrast między nowoczesnym Bull Ring, a XIII-wiecznym kościołem św. Marcina:





Pierwszym i ostatnim miastem, jakie zobaczyłam w Anglii, było Dover. Tzw. Brama Anglii, ponieważ jest to miasto portowe położone najbliżej Francji. Od francuskiego portu Calais dzieli je zaledwie 34 kilometry. Gdy wjeżdżałam, było ponuro i pochmurno. Z drogi zobaczyłam jedynie typowo angielskie, szarawe, smutne, brudne budynki, ale za to na jakim tle... Z jednej strony wody kanału La Manche i statki, z drugiej - wysokie, kredowe klify (którym Dover zawdzięcza swą słynną poetycką nazwę - Albion). To dzięki tym widokom zakochałam się w tym mieście od pierwszego wejrzenia. A jak pięknie ten port wygląda w słońcu...



W pierwszą stronę z Francji do Anglii jechałam przez platformę kolejową. Oczywiście zrobiłam tam również trochę zdjęć, jednak była to raczej fotografia industrialna... Czułam się jak w Uniwersum Metro ;-) Za to w drodze powrotnej płynęłam promem. Widoki były nieziemskie, dawno nie byłam tak zachwycona. Zachwyt nieco zmalał, gdy prom zaczął się przemieszczać i kołysać ;-)



Wnętrze promu też mi się bardzo podobało. Czułam się jak na Titanicu. Choć na wszelki wypadek nie wyrażałam tego na głos, dopóki nie zjechaliśmy ze statku na stały ląd ;-)






A tu już widać wybrzeże Dunkierki (Dunkerque). Przeprawa promem trwała krótko (około dwóch godzin) i bez problemów, ale muszę przyznać, że i tak odetchnęłam z wielką ulgą, gdy zobaczyłam ląd.



Później próbowałam jeszcze robić zdjęcia, ale jechaliśmy szybko i było ciemno, więc nie wyszły zbyt dobrze. Lepiej ich nie publikować :-)

Cała ta podróż, mimo, że nie do końca udana (o tym, dlaczego, pisałam tutaj), miała masę zalet. W dzisiejszym poście skupiam się głównie na wrażeniach estetycznych, bo widoki były naprawdę zachwycające. A co zobaczyłam, to moje i nikt mi tego nie odbierze :-) W tej chwili traktuję ten wyjazd jako taką wycieczkę krajoznawczo-rozwojową. Zamierzam jeszcze w kolejnych postach wrócić do jej walorów edukacyjnych - tak, jak obiecałam w ostatnim przeglądzie tygodnia. W weekend jednak luźniejsze tematy. Planuję tym razem troszkę sobie pokpić z angielskiego budownictwa, którego pewne elementy mnie mocno zaskoczyły i rozbawiły :-)

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger