20 listopada

Tydzień idealny jak życie z Instagrama. 13-19 listopada

Poczucie, że mam dużo czasu, jest złudne. Przykładowo, w momencie, w którym to piszę, jest sobota, godzina 12:30. Jestem na nogach od niespełna 10 i miałam plan, żeby o 11 zabrać się za pracę nad blogiem. Zaczęłam chwilę temu...


To dziwny weekend. Zazwyczaj brakuje mi czasu na wszystko to, co chciałabym zrobić. Tym razem potwornie się nudzę, bo ja mam wolne, a moja druga połówka wyjątkowo nie. I niby to fajne, bo mogę ogarnąć wiele zaległych spraw, popracować nad blogiem i jeszcze chwila na nicnierobienie się znajdzie, ale z każdą kolejną godziną tracę motywację do tego wszystkiego i zwyczajnie chciałabym, żeby było jak zawsze. Tęsknota może dopaść człowieka nawet na kombajnie... ;-)


Przegląd tygodnia

Ten tydzień też był nieco inny niż wszystkie. Jakiś taki bardziej produktywny, mimo że jesień, szaro, buro i listopad. W poniedziałek miałam mieć wolne, ale zważywszy na to, że dopiero co przesiedziałam w domu cały tydzień z powodu choroby, niemalże w podskokach wybiegłam do biura. W domu chyba bym się zanudziła.




Po pracy po raz pierwszy od bardzo dawna wybrałam się na siłownię - wreszcie doczekałam się swojego służbowego karnetu. Nie było jednak łatwo. Szłam do całkiem nowego miejsca, więc mój mózg jak na złość postanowił podsuwać mi przed wyjściem wizje śmierdzącej sterydowym potem koksowni, upierdliwych trenerów personalnych, chcących wciąż pomagać i współćwiczących, którzy nie rozumieją, że przyszłam się odstresować i odetchnąć od small talków. Na szczęście, było znacznie lepiej, niż się spodziewałam :-)

Samo miejsce i atmosfera w porządku. Miejsce nie zachwyciło mnie tylko wizualnie. Zorganizowanie przestrzeni w damskiej szatni było fa-tal-ne. Nie upieram się jednak, że koniecznie tam będę chodzić, bo chcę na razie przetestować sobie kilka najbliższych siłowni - i zobaczymy. Wybiorę tę, na której najlepiej się poczuję. Ta, na której teraz byłam, jest jak wybranie Fiata, kiedy stać Cię na Porsche. Można? Można. Będzie jeździć? Będzie, ale co to za przyjemność?

Po powrocie jeszcze długo siedziałam przed komputerem, bo pisałam przegląd tygodnia i ogarniałam inne okołoblogowe sprawy. To nietypowe jak na mnie, bo zazwyczaj, gdy później wracam do domu, nie mam już siły i chęci na nic. Wysiłek fizyczny dodał mi jednak sporo energii :-)

Tak dużo, że przez kolejne kilka dni miałam problem z zasypianiem, a potem - ze wstawaniem rano. Nawet zdarzyło mi się zaspać... Ostatecznie jednak pod koniec tygodnia ogarnęłam się trochę.

Pozostałe dni także były zaskakująco produktywne. W pracy robiłam więcej niż zwykle i miałam masę pomysłów. Dopiero w środę zaświeciła się żółta kontrolka, w czwartek jechałam już na oparach, a w piątek straciłam energię i robiłam wszystko na siłę. To dowodzi, że te trzydniowe weekendy, o których marzę, miałyby sens, gdyby jeden  z tych wolnych dni był środą. Takie tygodniowe power nap.

Po pracy także ciągle coś robiłam - zazwyczaj były to okołoblogowe sprawy albo ogarnianie planów na najbliższe tygodnie, z czym ostatnio też miałam problem i wszystko spisywałam dopiero na ostatnią chwilę.

Próbowałam także nowości - nie tylko w postaci treningu na siłowni, ale także w domu, z YouTube. Jakoś mi jednak nie podszedł i chyba będę szukać kolejnych. Ćwiczyłam też jogę z piłką fitball i to akurat było bardzo fajne doświadczenie. Nie, jeszcze nie przerobiłam wszystkich ćwiczeń, dojechałam do "samolociku" :-)


Najnowsze wpisy

Na blogu w tym tygodniu:

Popas, wypas i scrabble


Ile kosztuje Bullet Journal? Notes w kropki i inne akcesoria do BuJo


3 książki blogerów, które warto przeczytać w listopadzie



Przegląd internetów

Wczoraj miałam nieplanowanie długie popołudnie, które chciałam wykorzystać znowu na pracę z blogiem, ale jakoś szybko mi przeszło. Trochę podziałałam, a potem już tylko bezmyślnie przeglądałam internety i oglądałam telewizję. Nie mam wyrzutów sumienia. Najwyraźniej tego potrzebowałam po aktywnym tygodniu :-)

O czymś podobnym pisze Basia ze SmartNest, która zachęca do pogodzenia się z jesienną chandrą. Ta dolegała mi jeszcze tydzień temu i ogólnie czuję się wciąż jakaś taka nie całkiem: nie całkiem wyspana, nie całkiem w humorze, nie całkiem chętna do czegokolwiek... Uświadomienie sobie, że to jest normalny rytm roczny było dla mnie dość zaskakujące. Najwyraźniej stawiam sobie zbyt wysokie wymagania, a jednak - nie da się być produktywnym na maksa i bez przerwy. Czasem trzeba przystopować i to zamierzam zrobić... tylko nie wychodzi ;-)

Agnieszka opublikowała ostatnio wpis o 15 inspirujących kontach na Instagramie. Niby fajne, ładne i staranne, ale ja mam już przesyt tych wszystkich perfekcyjnych zdjęć z bielą, kocykiem, światełkami/świeczką i kubeczkiem. Kiedy dołączałam do Insta, rozumiałam go jako miejsce, w którym pokazujemy fragmenty swojego życia - owszem, ładnie wykadrowane i estetyczne, ale przede wszystkim - autentyczne. A teraz przewijając feed, mam wrażenie, że oglądam wciąż jedno i to samo zdjęcie. Tylko kubki inne. Znacie to uczucie?

Cenię sobie wpisy Agnieszki, nawet te o Instagramie, bo sprzedała mi parę fajnych patentów (choć nie wykorzystuję ich, bo Insta nie jest moim priorytetem), ale jednak tutaj dopadł mnie jakiś ból dupy :-) Nie jest to jednak jej wina, ale tych wszystkich naśladowczyń, które nie potrafią już stworzyć nic oryginalnego, tylko wciąż się bezmyślnie kopiują nawzajem.

Wiele z tych zdjęć jest też obstawione logotypami jak krajówka billboardami. I miło by było, gdyby się tam jakiś hasztag #ad znalazł, żeby było oficjalnie wiadomo, że to wpis sponsorowany. No hej, oznaczamy na blogu takie posty, a na Insta robimy z ludzi idiotów? Przecież to i tak widać :-)

Jestem w trakcie porządkowania swojego Insta i odlubiania tych profili, które odeszły od wartościowych treści (no bo kiedyś wrzucały jakiś ciekawy tekst w poście, a nie tylko "Lubię takie wieczory, a Wy?") i poszły w mainstreamowe idealne focie. Nuuuuuuda.

Bardzo mi się spodobał Bullet Journal Magdy z Dopracowani.pl. Jest tak piękny i staranny, że chyba się skuszę w końcu na brushpena. Takiego prawdziwego, nie imitację z Tigera, która mogłaby robić za zakreślacz ;-)

Zdobyłam też 10/10 w quizie: Jak dobrze znasz SEO? Jako copywriter muszę mieć o tym pojęcie. Bardzo dużo nauczyłam się na ten temat właśnie w pracy. Swoją wiedzę staram się zastosować też na blogu. Liczba wejść z wyszukiwarki stale rośnie, więc myślę, że zmierzam w dobrą stronę. Wbrew pozorom, blogowe SEO jest dość proste i warto o nim co nieco wiedzieć. Sprawdźcie, jak z Waszą wiedzą i dajcie znać ;-)

Natalia pokazała ciekawe kadry z jej poprzednich mieszkań, które są interesującym porównaniem z obecnym. Zmieniał się zarówno jej styl, jak i otoczenie. Troszkę jej zazdroszczę, że teraz ma taką całkowicie swoją przestrzeń, w której nie musi wymyślać, jak ukryć pewne rzeczy bez sensu wymyślone przez właścicieli/poprzednich lokatorów.

U mnie jest tak sobie - cytując Natalię, brązy i beże pod wszystkimi postaciami szatana. Generalnie, gdyby się rozejrzeć, jak Polacy projektują wnętrza swoich domów i mieszkań, to wszyscy wybierają te paskudne brązy i beże. Mała łazienka? Oczywiście, że beżowe kafelki z domieszkami brązu i brązowa podłoga. Efekt? Gówniany (tak, z tym mi się ten kolor kojarzy). Mały pokój? W brązach i beżach, co potęguje efekt ponurej i ciemnej klitki, szczególnie w długie jesienne wieczory. Gdy będę sama kiedyś projektować swoje miejsce, widzę w nim białe ściany i meble w kolorze dąb sonoma z domieszkami bieli. I mocne, ciepłe światło.

A Wy co sądzicie o brązowo-beżowych mieszkaniach? No i co u Was w tym tygodniu?

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger