10 listopada

Miłość tak nie działa, drogi panie


Dobra, kto czytał o 100 dniach na miłość? Ja czytałam. Dosłownie chwilę temu. Jak nie wiecie o co biega, to wygooglajcie, bo mi się nawet nie chce do tego linkować. Tak, wiem, po "Thornie" powinnam była sobie w ogóle odpuścić czytanie jakiejkolwiek pisaniny pana JH, ale... koleżanka na FB zalajkowała, to z ciekawości zerknęłam. I ciśnienie mi skoczyło.

Pan JH twierdzi, iż w każdym związku ludzie są szczęśliwi przez pierwsze 3 miesiące - tytułowe 100 dni. Potem przychodzi przyzwyczajenie i rutyna. A potem - wypalenie. I dlatego on teraz będzie się wiązał jedynie na 100 dni. Żeby uniknąć tych dalszych związkowych nieprzyjemności, jakimi jest przyzwyczajenie się do siebie, a potem ewentualna wzajemna niechęć - "bo to jednak nie to".

Nie przeczę - pierwsze miesiące razem to cudowny, wręcz magiczny czas. Wszystko jest super. Zero kłótni i wzajemny niekończący się zachwyt. Organizm ludzki jednak długo by nie pociągnął w takim stanie permanetnego nakręcenia, niespania i niejedzenia. Dlatego po pewnym czasie emocje opadają. Przyzwyczajamy się do siebie i swojej obecności. Różowe okulary blakną i teraz zaczynamy patrzeć realnie. Pewne nasze zachowania zaczynają nas wzajemnie irytować. Docieramy się po prostu.


I to jest ten moment, kiedy albo się w końcu jakoś dogadamy, albo nic z tego nie będzie.


Jednak... Jeśli obie strony czują, że to jest to, że to jest ta jedyna osoba, z którą chcą spędzić życie - dograją się. Będą dokładać starań, żeby więcej rozmawiać, niż się kłócić. Będą utrzymywać swoje zwyczaje z początków - randki, wspólnie spędzone wieczory, miłe gesty. Jak na początku. Dojrzali ludzie wiedzą, że o miłość trzeba dbać. Ona sama o siebie nie zadba. Wiecie, nie mam kwiatów w domu - bo wiem, że jak się ich nie podlewa, to więdną. I dokładnie tak samo działa miłość - albo ją pielęgnujesz, albo słabnie i w końcu też więdnie.

Żyjemy w paskudnych czasach. Wszystko musi być szybko, lekko i przyjemnie. A jeśli coś nie spełnia tych wymagań - pozbywamy się tego bez namysłu. Rzucę banałem, ale kiedyś tak nie było. Kiedy coś się psuło - należało to naprawić, a nie wyrzucić. Teraz wszystko wydaje się takie łatwo osiągalne, więc nie jest nam trudno to wywalić. Ale... zanim się pozbędziesz tej drugiej osoby, bo "zmieniła się", "to już nie to samo, co na początku", "chyba nie kocham" - pomyśl. Może już nigdy więcej kogoś takiego nie spotkasz? Kogoś tak doskonale pasującego do Ciebie? Może już z nikim innym nie będziesz mieć takiego porozumienia bez słów?




Może tylko przy nim możesz być tak naprawdę sobą i on nie ucieka?
Czasy się zmieniły, ale prawdziwa miłość działa tak, jak dawniej. Jej się nie wyrzuca, tylko naprawia. Dorośli ludzie to rozumieją. Rozumieją, że nie zawsze jest idealnie. Rozumieją, że pięknie jest wtedy, kiedy obie strony się starają. Bo - powtarzam - o miłość trzeba dbać.


Wkurzają mnie takie teksty, jak ten, który wyszedł spod palców JH. Teraz masa facetów będzie mieć zajebistą wymówkę, by rzucać dziewczyny po 3 miesiącach. Będą sobie i innym wmawiać jak autor, że nie ma czegoś takiego jak prawdziwa miłość, więc trzeba skakać z kwiatka na kwiatek. Zero stabilizacji. Bo tako rzecze bóg internetów. Zresztą, nie tylko on... Ile filmów, seriali, książek usiłuje nam wmówić, że jak coś choć trochę nie gra w związku, to od razu trzeba go skończyć? Ile usiłuje nam wmówić, że wiązanie się z kimś na chwilę, "aby tylko", jest czymś OK? Bzdura totalna. Pierdolenie. JH właśnie usprawiedliwił wszystkich tych, którzy najwyraźniej kochać nie umieją. Tym, których mózg nie ogarnia, że prawdziwa miłość to całkiem spokojne uczucie, a nie burza hormonów, jak na początku. Tym, którzy tak bardzo boją się stać sobą przy partnerze, że wolą go "w odpowiednim momencie" porzucić. Tym, którzy boją się odpowiedzialności. I nie twierdzę, że zawsze wiążą się ze sobą właściwi ludzie. Ale... to się czuje.

To może po prostu kijowo wybierasz? Albo dajesz się wybrać niewłaściwym osobom?

I może lepiej, jeśli ktoś taki, kto nie potrafi dbać o miłość, przyznaje to przed sobą wprost. Tylko teraz pytanie, co z tym dalej zrobisz? Czy aby na pewno wiązanie się na krótko jest dobrym pomysłem? Nie jest to zbyt egoistyczne? Może powinieneś do niej podejść tak, jak ja do kwiatów?

Ja wierzę, że jeśli ludzie naprawdę się kochają, przejdą przez każdy ten etap. Będą ze sobą superszczęśliwi na początku. Potem zaczną dostrzegać swoje wady i się ze sobą docierać. I się dotrą. Ich związek będzie od tego momentu stabilniejszy. Jeśli dbamy o drugą osobę, ona odpłaca tym samym. I - super sprawa - oboje czujemy się pewniejsi, spokojniejsi. Jeśli "to jest to", obie osoby o tym wiedzą. I choć przychodzą różne chwile, trudności, wątpliwości - oni pokonają wszystko. Wiem, to brzmi tak banalnie i idealistycznie. Ale to właśnie tak działa prawdziwa miłość.

W życiu można być szczęśliwym. 
Po prostu nie trzeba na siłę robić z siebie twardziela, który "nie wiedzieć, co to kochać".


Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger