27 czerwca

Zostałam freelancerem i wyłudzali ode mnie teksty

Paweł Tkaczyk powiedział kiedyś, że jeśli Twoja inwestycja czasu w blog się w ogóle nie zwraca, to... trzeba ubić tego psa. Ja na razie ograniczyłam się do




głodzenia go przez ostatnie parę miesięcy, ale statystyki ciągle jakoś nie chcą spaść do zera... więc pomyślałam, że jednak wrócę. No i oto jestem.

wracam na bloga



Pomysł o powrocie chodził mi po głowie od kilku miesięcy, ale nigdy nie było na to czasu. Powrót oznacza dla mnie konieczność prowadzenia dwóch blogów jednocześnie, a to też masa czasu, który muszę znaleźć. Paradoks jest taki, że im bardziej jestem zajęta, tym łatwiej znaleźć mi czas na wszystkie aktywności, więc może w tym szaleństwie jest metoda?

Chciałam nawet już podejść do sprawy bardziej pro i przenieść tego bloga na Wordpressa (domenę już mam), ale kiedyś coś głupio mnie podkusiło, by tę domenę kupić z polecenia na LH, a LH z Bloggerem sie nie lubi. Z Wordpressem zresztą też nie, bo nawet nie mogłam  dziś zainstalować sobie bazy danych. A kiedy wysłałam do nich wiadomość, dostałam tylko zwrotkę z Mailer Daemon, także moje starania na razie spełzły na niczym i zostaję tutaj, z paskudną bloggerową domeną, a LH mogę tylko pogratulować "fantastycznej" obsługi klienta. Nie pierwszy raz zresztą. To było najgorsze polecenie ever.

Zaczniemy od podsumowania tych kilku miesięcy oraz przede wszystkim czerwca (bo najlepiej go pamiętam 😉). Trochę się zmieniło od czasu, kiedy pisałam tutaj o ostatnio obejrzanych filmach.

Co się zmieniło?

Pamiętacie, jak pisałam, że chcę zostać freelancerem?

No to nim zostałam. Kiedyś może napiszę więcej, ale w skrócie wyglądało to tak, że przestałam pracować w swoim superkorpo, poszłam do agencji social media... i niby wszystko fajnie. Ale dość szybko odkryłam, że praca na etat i codzienne meldowanie się w biurze przez kolejne lata to nie jest moja wizja życia. Chciałam z nimi dograć współpracę zdalną, ale, jak to w Polsce bywa, oczywiście się bali, że będę spać do południa i patrzeć w sufit, a oni będą musieli mi za to płacić, więc ostatecznie zostali moim pierwszym klientem, a ja szybciutko znalazłam sobie kolejnych. I pracowałam już w "swoich" godzinach, a nie przez nich wyznaczonych.


Można powiedzieć, że zostałam freelancerem, bo zawsze tego chciałam. I dlatego że nie miałam innego wyjścia. W moim mieście pracy dla copywriterów jest mało. Sama byłam przez grudzień na dwóch rozmowach o pracę, z czego jedna dotyczyła poprawiania tekstów po napakowanych karczychach (czyli pełnych takich błędów, o jakich copywriterowi się nie śniło) i była mało atrakcyjna finansowo, a druga to była właśnie ta supernowoczesna agencja, która jednak swoim ludziom nie ufa. I w obu mnie chcieli... no ale ja tak jakoś mniej. 


Ta praca w agencji na początku niesamowicie mnie ucieszyła, to jednak początkowy entuzjazm szybko opadł. Może z powodu formy zatrudnienia, może z powodu zarobków, a może tylko nadmierna kontrola i wyrzuty w stylu "Ej, wyszłaś dziś o 16:28, zamiast o umówionej 16:30, my tutaj wszyscy pracujemy do 16:30" i w pompie mieli, że danego dnia pojawiłam się w biurze o 16:10 i miałam pełne prawo wyjść przed czasem, skoro umawiamy się też na 8 godzin... 

Trzeba było jeszcze zażądać, żeby jeszcze odbierali mnie rodzice, skoro już wdrożyliśmy przedszkolne zasady...

Swoją drogą, brakowało mi takiego luźnego pisania. Ostatnio moje teksty to superwystudiowane, dopieszczone do granic możliwości poważne artykuły, a ja naprawdę mam potrzebę "wypisania się" i po to zawsze był ten blog.

Tak czy tak, bałam się strasznie, ale stwierdziłam, że może tak miało być i poszłam w to. Uznałam, że ten rok i tak będzie niepewny, więc co za różnica, czy w pracy dla kogoś, czy w budowaniu swojej firmy. I poszło mi nieźle. Pierwszy miesiąc miałam zawalony pracą po kokardę, o co zadbał mój pierwszy klient. Ledwo wyrabiałam z poszukiwaniem innych klientów i wykonywaniem dla nich zleceń. Z drugiej strony, miałam masę energii i entuzjazmu, więc pracowałam przez wiele godzin dziennie i efekty przychodziły szybko. Łatwo znalazłam kolejnych klientów i zarobiłam naprawdę dużo.

Dobry pierwszy miesiąc zachęcił mnie, by iść w to dalej. A dalej bywało różnie - klienci przychodzili i odchodzili, zlecali i nagle przestawali zlecać. Raz zarabiałam bardzo dużo, w innym miesiącu tyle, że wystarczało na styk, ale przynajmniej zawsze mogłam się wyspać i zrobić sobie dodatkowy dzień wolnego, kiedy tego zapragnęłam. I korzystam z tego do dziś - mam wolne piątki i przedpołudnia, kiedy wolę czasami wyskoczyć na bieganie lub skorzystać z pogody i poopalać się nad wodą. Wtedy pracą zajmuję się dopiero po powrocie. I bardzo mi to pasuje - sama decyduję o czasie pracy, o tym, by pracować wtedy, kiedy mam flow i by odpuścić, kiedy kompletnie brakuje mi siły.

Freelance jest tym, wokół czego obraca się moje życie. Klienci, zlecenia, reklama, pisanie fachowego bloga, cienie i blaski freelance'u. Po prostu. Ciągłe zmiany.

A, i jeszcze kot, oczywiście. Stworzenie, które nie daje spać w nocy, otwiera sobie szafki, zrzuca przedmioty i wymaga spacerów jak pies, ale i tak je bardzo kocham. 🙂

A co poza tym w czerwcu?

No właśnie spacerowałam z kotem. Nieplanowanie wylądowałam z nim w... pizzerii i jakoś tak wyszło, że wyciągnęłam go w końcu z kontenerka i chodziliśmy sobie po ogrodzie. Mój koteł jest absolutnie wyjątkowy, bo bardzo szybko ogarnia nowe miejsca i bez problemu można go na spacery prowadzać. A podobno koty to takie terytorialne są...

Zamontowałam sobie hamak klasyczną polską metodą na prowizorkę, która przetrwa lata. I w podobny sposób naprawiłam nowe łóżko...

Byłam kilka razy nad piękną wodą. I w wodzie, bo Uniejów też w końcu wpadło. Nakręciłam tam najlepsze Stories ever, ale po nie zapraszam na mój oficjalny Instagram. Nie mam pojęcia, jak poprzednim razem mogłam odpuścić sobie zabranie aparatu, to jest wyjątkowo Instagram-friendly miejsce, a wtedy było jeszcze bardziej, bo wylądowaliśmy tam jesiennym wieczorem.

Byłam na fajnej imprezie tanecznej nad wodą, dużo czytałam i mniej pracowałam.

Dostawałam idiotyczne wiadomości. Próbowano też ode mnie wyłudzić teksty za darmo. Dzień jak co dzień w życiu freelancera. 😀

Byłam na koncercie Krzysztofa Cugowskiego i totalnie się zachwyciłam tym, jak dobrze brzmi na żywo.

A więcej u mnie na Stories, więc serdecznie zapraszam. Tutaj tylko szybki skrót. 😉

I gwoli wyjaśnienia: to będzie wyjątkowy blog, bez oficjalnego konta na Instagramie czy innych social mediów, których kiedyś natworzyłam, a teraz nie mam czasu prowadzić. Ale podpinam zaraz te swoje social media, których w tej chwili regularnie używam. I mam nadzieję, że to Wam wystarczy. 🙂 Będę tu pisać bardzo na luzie, bez jakiegoś wielkiego poprawiania treści, bo niespecjalnie mam czas na szukanie synonimów do powtórzeń. Umówmy się, że to takie luźne opowieści, w których ważniejsza jest treść, niż stylistyka.

I mam nadzieję, że frajda z prowadzenia ponownie tego bloga przyćmi nieco marne statystyki. No chyba że staty wzrosną. 😉

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger