07 stycznia

Najgorsi właściciele mieszkań do wynajęcia. Mój TOP 4

Ulało mi się wczoraj. Miałam Wam napisać o swoich perypetiach z poszukiwaniem mieszkania do wynajęcia dopiero, jak jakieś znajdę, ale... nosz cholera jasna, chyba trafiłam na jakiś charakterologiczny teatr osobliwości. Ci, którzy się ogłaszają, potrafiliby podnieść ciśnienie nawet najspokojniejszemu człowiekowi na Ziemi... którym ja przecież wcale nie jestem. Kontakty z tymi państwem przypłacam od razu stresem, wściekłością i chęcią zniszczenia czegoś. Najchętniej nosa danego właściciela, ciosem prostym.


Poniższe dialogi to zapis rozmów przez telefon, kiedy chciałam po prostu, po ludzku uzyskać nieco więcej informacji i umówić się na oglądanie mieszkania. W żadnej z poniższych sytuacji do oglądania nie doszło. Przypadki grupuję od najmniej inwazyjnego do najbardziej - w moim subiektywnym odczuciu. Im bliżej końca, tym bardziej mnie zestresowali.





Przypadek 1 - milion pięćset sto dziewięćset


Mieszkanie całkiem ładne, choć wyraźnie niewielkie. Kawalerka z piętrowym łóżkiem (okropność), ale za to położona w dzielnicy, z której miałabym wszędzie blisko. Wypytałam o szczegóły, co, gdzie, jak i za ile. Zadaję kolejne, typowe dla siebie pytanie:

- A ile mniej więcej za te media wychodzi miesięcznie?
- Wie pani, nie jestem w stanie powiedzieć tak kwotami, bo liczniki są przepisane na lokatora. Wiem, że w ostatnim miesiącu za prąd miał 1000 kWh, bo tam jest ogrzewanie elektryczne, ale dokładnej kwoty to nie jestem w stanie podać...

Info o ogrzewaniu elektrycznym przemycone bardzo skutecznie i prawie niezauważalnie, jednym tchem. Mi nie umknęło, bo jestem już czujna jak szakal. Sprawdziłam sobie zaraz stawkę za 1 kWh w moim mieście. Wyszło na to, że biedny lokator zapłacił za prąd jakieś 540 zł. Nic dziwnego, że się wyprowadza w zimie... Aż zerknęłam, czy w ogłoszeniu cokolwiek było napisane o ogrzewaniu elektrycznym. Nie było.

Zauważyłam za to powierzchnię: 17 m2... Tu odkryłam, że i u mnie w głowie siedzi złośliwy Gremlin (taki, jak u Bookworma) i właśnie się uaktywnił. Szybko wszystko policzył i zgłosił naruszenie zasad, cytuję: Niewłaściwa kategoria. Powierzchnia 17 m2 - powinno się znaleźć w kategorii "Szafy i komody", a nie "Mieszkania"...



Przypadek 2 - statystycznie rzecz biorąc


Rozmowa trwa. Uzyskałam info, gdzie znajduje się mieszkanie i za co się płaci (za wynajem, w tym czynsz plus opłaty za media) i zadaję to samo pytanie, co w przypadku 1:

- A ile mniej więcej za te media wychodzi miesięcznie?
- Ja pani nie powiem, ile to wychodzi, bo to by trzeba było statystyki robić, a to kosztuje!

Próbowałam jeszcze wyjaśnić, że pytam mniej więcej, bo wiem, że każdy inaczej zużywa. Że może mi pan podać na przykładzie dotychczasowych lokatorów. Pan się zaczął wykłócać, że nie ma szans. To była jedna z nielicznych rozmów, którą ja skończyłam, bo stwierdziłam, że się nie dogadamy. Zwłaszcza, że czynsz już był niebezpiecznie blisko górnej granicy. I tylko ciągle nie wiem, jakie to kosztowne statystyki ten pan chciał robić?


Przypadek 3 - świątecznie


Sytuacja z wczoraj. Dość niechętnie wzięłam gazetę z ogłoszeniami i próbowałam obdzwonić te nadające się. Niechętnie, bo święto i nie chciałam zawracać ludziom głowy - tyle, że nie bardzo mam czas w trakcie tygodnia. Na 10 telefonów nie przeprowadziłam ani jednej sensownej rozmowy - nie odbierali, albo od razu mówili, że nieaktualne. A potem trafiłam na pewną panią szanowną właścicielkę...

- Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie ogłoszenia z gazety o wynajmie miesz...
- W święto to się nie dzwoni na ogłoszenia, nieaktualne!

W sumie racja i też miałam przed tym opory, ale... może dało się to oznajmić w nieco bardziej kulturalny sposób? Mam wrażenie, że to była ta sama pani, co w przypadku nr 4...


Przypadek 4 - cichy lokator


To było mieszkanie, które upatrzyłam sobie, zanim się wyprowadziłam z poprzedniego. Piękna, zadbana kawalerka... w sąsiedniej klatce. Wyobrażacie sobie, jaka łatwa by to była przeprowadzka? Zależało mi.

Na początku rozmawiałam ze starszym, ale całkiem miłym panem. Mieszkanie było tak ładne, że mnie zaćmiło trochę i nie zwracałam zbytniej uwagi na to, jak bardzo właściciel podkreśla, że lokator ma być bardzo cichy i nikogo nie zapraszać do domu, bo oni nie chcą kłopotów. I jeszcze jakieś pytanie padło o mój status związku, bo się boją, że młoda kobieta to sobie partnerów będzie sprowadzać. W sumie, już tutaj powinnam zareagować, bo takie hasło przekraczało pewne granice przyzwoitości. Niestety nie zareagowałam i umówiłam się na telefon za kilka dni.

Za kilka dni znowu dzwonię, ale pan nie odbiera. Próbuję na drugi numer podany w ogłoszeniu - też nic.

Drugi numer oddzwonił na drugi dzień. Okazało się, że to żona. Miła rozmowa, nawet się okazało, że mnie już kojarzy, bo mąż opowiedział. I mówi znowu, jakie to oni mają wymagania:

- Nie chcemy problemów. Musi być cicho, żadnego zapraszania znajomych i hałasowania. Pani tam będzie mieszkać normalnie, jak u siebie, ale bardzo zależy nam na ciszy. I musimy jeszcze zobaczyć pani umowę o pracę.
- ... słucham? To może zaświadczenie o zatrudnieniu? - odparłam zaskoczona, choć mimo to, wciąż spokojnie.
- I pani już się ze mną kłóci! Ja się przez panią denerwuję, pani jest konfliktowa! Nie jestem zainteresowana, nieaktualne, do widzenia!

Najpierw opadła mi szczęka. Potem się wściekłam. A potem stwierdziłam, że histeryczna właścicielka mieszkania to zdecydowanie nie jest to, czego potrzebuję do szczęścia. Dla państwa właścicielstwa mam też radę: lokatora poszukajcie w kostnicy. Na pewno będzie cichy i zgodny...



Słowem, szukanie mieszkania do wynajęcia to mocno frustrujący temat. Mam nadzieję, że wkrótce będzie w tym jakiś happy end i znajdę coś w rozsądnej cenie i z rozsądnymi właścicielami. Trzymajcie kciuki :-)

PS. Jeśli chodzi o kolejność wydarzeń, to 4, 2, 1, 3. Może to choć trochę wyjaśnia, czemu mi się Gremlin uaktywnił akurat przy 3 ;-)

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger