30 sierpnia

Stories, live'y i oszustwa na Instagramie. Przegląd tygodnia 20-30 sierpnia

Stories, live'y i oszustwa na Instagramie. Przegląd tygodnia 20-30 sierpnia
Końcówka sierpnia. Popołudnie. Za oknem słońce, ja w sukience, a kuchnia pachnie waniliowymi babeczkami. Rzadko piekę, ale akurat dziś mnie naszło. Czy to dobry moment na przegląd tygodnia? Powiedziałabym, że nawet idealny. Kawa w dłoń i zaczynamy!

Stories, live'y i oszustwa na Instagramie

Przegląd tygodnia

Czy Ty wiesz, że robiłam ostatnio live'a o copywritingu i social mediach? A nie wiesz, bo mnie nie obserwujesz na Instagramie. Kto jeszcze nie kliknął "Obserwuj", ten teraz biegnie i klika tutaj. Żeby Cię kolejne live'y i porady w Stories nie ominęły!


A jeśli jeszcze dalej się zastanawiasz, to opowiem Ci, o czym mówiłam:
  • jak to się stało, że zostałam copywriterem i jak zacząć w tej branży
  • jakie książki przeczytać na początek swojej copywritingowej drogi
  • co ja właśnie czytam i czy warto
  • jak pisać maile ofertowe
  • jak użytkownicy Instagrama oszukują - i nie było tu tylko o botach, bo pojawiły się bardziej wyrafinowane metody ;-)
Nie uwierzyłabym, gdyby kiedyś ktoś mi powiedział, że będę nagrywać gadane Stories i live'y. No popukałabym się w czoło. To, jak zaczęłam, to spontan kompletny i opowiadałam o tym na poprzednim livie.

Poza tym to był fajny tydzień. Przez cały czas jeździłam nowym autem do pracy (bo przecież trzeba je przetestować w różnych warunkach ;-)). Oprócz tego intensywnie przerabiałam kurs, o którym napiszę Wam wkrótce osobny post. Frustrowałam się - a tych frustracji we mnie ostatnio coraz więcej...

W celu ich odreagowania wyruszyłam na małą wycieczkę do Koszęcina. Przede wszystkim na odkryty basen - co na początku wywołało we mnie jeszcze większą frustrację, bo pogoda się załamała tuż przed moim wyjazdem. Ale na szczęście wyjazd doszedł do skutku, spędziłam bardzo miły czas, zanim znowu się zachmurzyło i zaczęło padać ;-) Zobaczyłam też pałac w Koszęcinie, w którym się obecnie mieści siedziba Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk", a także zjazd kamperów, który się tam wtedy odbywał.


Ciekawa sprawa w ogóle, te kampery, ale ze wszystkich osób, które znam, jest tylko jedna, z którą mogłabym spędzić kilka dni w tak mikroskopijnej przestrzeni i nie zwariować ;-)

A, byłam jeszcze w kinie, bo mi skapnęły vouchery, i obejrzałam sobie 303. Bitwa o Anglię. Nie było tak źle, jak mi zapowiadano, a Przemysław zdecydowanie pomylił filmy, bo sekwencje podniebnych walk wcale nie trwały około 40 sekund. Powiedziałabym nawet, że było ich całkiem sporo, całkiem długie i tylko sama jakość efektów zaplecza nie urywała.

A potem złapało mnie paskudne uczulenie i pierwszy raz w życiu dowiedziałam się, co to pokrzywka. Wierzcie mi, ta nazwa nie powstała przypadkowo. Nie polecam.

Najnowsze wpisy

Dla kogo jest regularność i gdzie byłam, jak mnie nie było


Zakręcone odkręcanie i bułgarskie alkohole. Wycieczka lokalna z Itaką


Jak zorganizować konkurs i uniknąć hejtu? 4 wskazówki dla organizatora


Przypominam Wam też o wpisie odrobinę tylko starszym:

Elvis żyje i kupuje bułgarską Viagrę. Wakacje z Itaką w Złotych Piaskach


Można było przejść się do centrum - pełnego różnych knajp, stoisk i pamiątek. Nie brakowało tam również przerażających barów z niemiecką muzyką rozrywkową, która idealnie nadawała się do puszczania więźniom w Guantanamo ;-) Wystrój przed nimi również był koszmarny...

Im dalej w las... to znaczy, w centrum, tym więcej reklam z wyginającymi się paniami i podpisów typu "strip club", "erotic club" oraz banerów kierujących do stoisk oferujących - a jakże by inaczej - na przykład Viagrę. Bez zażenowania. Podobno zdarzało się też, że sprzedawcy nagabywali młodych ludzi na plaży i proponowali im narkotyki...

Przegląd internetów


Starszy aspirant Poliński wiele już w życiu widział. To miało być kolejne rutynowe zgłoszenie. Pijany, agresywny kierowca, którego zatrzymali przechodnie. Nic nowego.

Niespiesznie wsiadł do radiowozu, wypił łyk mineralnej i ruszył spod komendy. Gdy dojechał na miejsce i podszedł do starego Forda, oniemiał. Tego jeszcze nie było...

Czyli o kierowcy wyczynowym, który założył sobie protezę nogi na rękę i tak kierował samochodem. A tutaj link do info z gazety na ten sam temat.

Chcesz założyć firmę, jednakże zastanawiasz się, na co się zdecydować? Jaka branża? Jaki klient? Sprawdź artykuł Jak wymyślić własny biznes na 4 sposoby? Problem tkwi w tym, że kiedy przeczytałam całość, miałam już 4 pomysły w głowie...

Na Instagramie od kilku dni popularne stają się posty, w których rzekome firmy odzieżowe, zachęcają ludzi do zostania ich własnym ambasadorem marki. W zamian "oferują" promocję profilu, wynagrodzenie finansowe czy przesyłanie darmowych zestawów produktów. Brzmi podejrzanie? To jednak dopiero początek.

To właśnie są te oszustwa, które ostatnio stały się popularne na Instagramie. Proste i całkiem wydajne. Profile, które próbują w ten sposób zbierać społeczność, są regularnie usuwane, ale szybko powracają i nadrabiają straty.

W 1961 r. ukazała się w USA kolorowanka dla dorosłych zatytułowana The Executive Coloring Book i będąca satyryczną opowieścią o życiu pracownika korporacji. Książka na tyle się spodobała, że kilka tygodni spędziła wtedy na liście bestsellerów magazynu The New York Times. Mimo iż od jej wydania minęło już ponad pół wieku, to ogólna jej wymowa wydaje się jak najbardziej aktualna.

A co tam u Ciebie dobrego w tym tygodniu?

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

29 sierpnia

Jak zorganizować konkurs i uniknąć hejtu? 4 wskazówki dla organizatora

Jak zorganizować konkurs i uniknąć hejtu? 4 wskazówki dla organizatora
Organizujesz konkurs? Boisz się po raz kolejny mierzyć z komentarzami niezadowolonych uczestników, gdy ogłosisz wyniki? Widzisz, że liczba fanów rośnie tylko na czas rywalizacji, a po niej drastycznie spada? Skorzystaj z perspektywy konkursowicza i poznaj moje wskazówki.

wskazówki dla organizatora konkursu


1. Rymowanka to nie wysiłek

Prosisz o kreatywną formę, a potem wygrywa rymowanka? Obrażasz w ten sposób wszystkich tych, którzy poświęcili wiele godzin i stworzyli rysunek, filmik czy oryginalną wypowiedź. Napisanie kilku wersów z częstochowskimi rymami to żaden trud, szczególnie jeśli wzorujesz się już na istniejącym wierszyku. Wystarczy mieć jako takie wyczucie rytmu i dostęp do serwisu podpowiadającego rymy do wyrazów. 5 minut i gotowe.

Każda Grażyna na hasło "konkurs" odruchowo zaczyna rymować: "Wygrać bardzo bym chciała/bom tostera jeszcze nie miała/więc będę go używała... ała, ała, ała".

Umiem przegrywać, ale nie ze słabszymi od siebie - i myślę, że nie tylko ja tak mam. Dlatego właśnie uczestników tak bardzo boli, gdy oczekujesz kreatywności, a potem przyznajesz główną nagrodę temu, kto był najmniej twórczy.



2. Nie pomagaj tym, którzy nie przeczytali regulaminu

Z tym spotkałam się stosunkowo niedawno. W regulaminie organizator prosił o umieszczenie w wypowiedzi konkursowej zgody na regulamin. Oczywiście, większość osób w ogóle zasad nie przeczytała... 

I nagle zobaczyłam, jak organizator pod komentarzem każdej z nich prosił o dodanie formułki. Można to potraktować jako swego rodzaju zachętę do nieczytania regulaminu i nieprzestrzegania go, prawda?

A czy to było fair wobec tych, którzy zapoznali się z regulaminem i postąpili zgodnie z nim? No raczej, że nie. Kto nie przeczytał, ten nie może mieć pretensji, gdy nie wygra. Frycowe się płaci.

3. Nie przedłużaj

To jest największy koszmar konkursowicza - brak informacji, kiedy będą podane wyniki. Albo informacja jest, ale organizator przedłuża w nieskończoność i przekracza termin.

Rozumiem, że czasem zainteresowanie konkursem przerasta Twoje oczekiwania, ale w takim przypadku zwiększasz ekipę, która wybiera zwycięzców i ogłaszasz wynik na czas. W innym przypadku zyskasz opinię niepoważnego albo wręcz oszusta, który tylko zebrał dane.

4. Nie wybieraj pierwszego lepszego

Nie dziw się, że leci hejt, jeśli prosisz o kreatywną formę i zapowiadasz, że wybrana zostanie najlepsza praca, a wybierasz potem słabą, albo co najmniej średnią. Pozostali uczestnicy sprawdzają, co napisały inne osoby i mają pojęcie, które prace były na ich poziomie, które lepsze, a które w ogóle nie stanowiły konkurencji. 

Tym bardziej są zdziwieni, jeśli przy wartościowej nagrodzie wygrywa byle co. Nie mówię tutaj już o rymowankach, bo to inna kategoria, ale o obiektywnie słabym zgłoszeniu.

Pierwszą moją myślą w takiej sytuacji jest: "Najnowszy komentarz, daleko nie szukali..."albo "A Wy tych zwycięzców to losujecie czy jak?"

Boisz się, że wybierzesz coś słabego? Zorganizuj kilka osób i wybierajcie wspólnie, a na koniec spytaj kogoś jeszcze, czy wybrana praca jest dobra, czy były od niej lepsze. Bądź sprawiedliwy.

I tak, hejt jakiś zawsze się może pojawić. Ale powiem Ci z doświadczenia: kiedy wybrane jest dobre zgłoszenie, mało osób się doczepi. Jeśli nawet będzie im żal, że to nie oni wygrali, i tak pogratulują zwycięzcom - bo będą wiedzieli, że po prostu wygrał lepszy, a nie ten, którego komentarz pojawił się ostatni.

Czasami nawet, jak schrzanisz, nie zbierzesz hejtu - wtedy możesz uznać, że masz szczęście. W uczestnikach się gotuje, ale są na tyle kulturalni, że żółć wylewają poza Internetem. Nie zawsze jednak jest aż tak pięknie.

Teraz już wiesz, o co chodzi uczestnikom konkursu? :-)

Hej, konkursowicze! Wiem, że tu jesteście! Dodajcie jeszcze coś w komentarzach - niech ten wpis będzie maksymalnie praktyczny :-)

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

24 sierpnia

Zakręcone odkręcanie i bułgarskie alkohole. Wycieczka lokalna z Itaką

Zakręcone odkręcanie i bułgarskie alkohole. Wycieczka lokalna z Itaką
Kiedy już naprawdę serio znudziło się nam leżenie na plaży i opalanie (czytaj: kiedy spaliłam sobie plecy), postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę. Do wyboru mieliśmy bardzo wiele różnych ofert i ostatecznie padło na zwiedzanie starożytnego Nessebaru.

widok na Morze Czarne z ogrodu botanicznego  w Bałcziku

Wycieczkę zarezerwowaliśmy na stronce. Owszem, można ją było też wykupić u rezydenta, ale ceny były ciągle podawane w euro, których nie mieliśmy przy sobie, więc sobie nawet nie zawracałam głowy przeliczaniem i rezerwacją osobistą.


Niemiłe dobrego początki...

Nadeszła środa. Wstaliśmy o 7 rano, co na wakacjach jest strasznym doświadczeniem, zwłaszcza jeśli poszło się spać o 1 w nocy. Szybko zjedliśmy, wypiliśmy kawę i wyszliśmy przed hotel. Towarzyszyło mi jakieś nieokreślone przeczucie, że coś nie wyjdzie.

Po 15 minutach czekania autokar nie przyjechał. Zadzwoniliśmy więc do lokalnego organizatora, który... przeprosił i oznajmił, że wycieczka jest przełożona na niedzielę z powodu braku wystarczającej liczby chętnych. No spoko, tylko że w niedzielę to my będziemy już w Polsce.

Trzeba było to jakoś odkręcić. A proces odkręcania okazał się szaleńczo zakręcony.

Najpierw zadzwoniliśmy do rezydenta. Najwyraźniej go obudziliśmy, bo nie do końca kminił, o co chodzi. Postanowiliśmy więc zadzwonić na numer infolinii Itaki obsługujący wycieczki fakultatywne - ale najpierw musieliśmy poczekać, aż infolinia zacznie pracę, bo było jeszcze rano, a my w innej strefie czasowej.

Po kilku rozmowach, w których trudno było ustalić te same szczegóły (pamiętaj, osobne jednostki organizacyjne everywhere), i bezpośrednim kontakcie z rezydentem, udało się wreszcie załatwić satysfakcjonujące rozwiązanie. Organizator pieniądze przeniesie sobie sam na poczet innej wycieczki, na którą jedziemy po południu.

Totalnie niewyspani (jak ten rezydent) spędziliśmy zatem miłe przedpołudnie na basenie, zjedliśmy obiad i wyruszyliśmy na miejsce zbiórki. Z niego mieliśmy jechać do Bałcziku, na przylądek Kaliakra oraz na bułgarską biesiadę. Na zdjęciu: przylądek Kaliakra.

widok z przylądka Kaliakra w Bułgarii

Jedziemy na wycieczkę

Na miejscu zbiórki trochę się wystraszyliśmy, widząc, że otaczają nas ludzie o średniej wieku 60+. W autokarze tym bardziej: to był dosłownie oddział geriatryczny. Ci wszyscy ludzie razem mieli z kilka tysięcy lat... 

Naszym przewodnikiem był Bułgar Vasco, który wyglądał wypisz wymaluj jak Albert Einstein w hawajskiej koszuli, względnie Ernest Hemingway. Bardzo dobrze mówił po polsku. Sprzedał nam w czasie drogi i oprowadzania dużo ciekawostek o mijanych miejscach, i właściwie to gadał bez ustanku.

Bałczik

Podobno to Białe Miasto, ale jakoś nie zauważyłam ;-)  Odwiedziliśmy letnią rezydencję rumuńskiej królowej - Ciche Gniazdo - oraz okalający ją przepiękny ogród botaniczny. Znajdowały się w nim także niewielkie winiarnie. Do jednej z nich zawitaliśmy na degustację win: śniegowego, figowego i malinowego. Mieliśmy także okazję spróbować migdałowego likieru amaretto i 18-letniej rakiji.

ogród botaniczny w Bałcziku w Bułgarii

Po tej ostatniej to aż oczy łzawiły i to mimo picia we właściwy sposób ;-) Nie jest tajemnicą, że Polacy rakiji pić nie potrafią. Traktują ją jak wódkę albo bimber i wychylają na hejnał, zapijając sokiem lub gazowanym napojem. Tymczasem rakija uchodzi za bułgarską brandy i należy ją pić powoli, sączyć i delektować się. W innym przypadku bardzo szybko uderza do głowy. Cóż, ja wyznaję zasadę, że delektujemy się tym, co nam smakuje, a ten alkohol smakował mi wyłącznie w drinkach z colą. Sam wypalał wnętrzności ;-)

Za to bułgarskie wina są przecudowne. Śniegowe było winem wytrawnym, z winogron zbieranych po pierwszym śniegu... a smakowało jak półsłodkie, albo słodkie, niezwykle łagodnie i orzeźwiająco. Coś wspaniałego.

W winiarni otaczały nas też półki z coraz to starszymi winami. Kusiło mnie strasznie jedno z mojego rocznika, bo ponoć choć raz w życiu powinno się wypić wino w swoim wieku ;-)

Przylądek Kaliakra

To taki bułgarski Hel, ale bez fok, tylko z delfinami. Weszliśmy na klif znajdujący się ok. 100 metrów  nad poziomem morza i zachwycaliśmy się otaczającą nas z trzech stron wodą.

Po drodze minęliśmy restaurację z przecudownym widokiem na morze, jedną z najpiękniejszych, jaką w życiu widziałam. Nie sprawdzałam, jakie tam mieli ceny, bałam się ;-)

bułgarska restauracja z widokiem na morze na przylądku Kaliakra

Na przylądku jest wyłożona śliskimi kamieniami droga, dlatego trzeba włożyć wygodne buty, z nieślizgającą się podeszwą. Po deszczu raczej bym tam nie łaziła.

Ze szczytu cypla mogliśmy obserwować przez barierki wspomniane delfiny, które walczyły z mewami o swój posiłek. Co prawda, nie znajdowały się zbyt blisko nas, ale i tak było je całkiem nieźle widać. Wspaniała sprawa.

Kawarna - restauracja Piknik Bivaka

O tej wycieczce napiszę osobny post.

Podsumowując, dobrze wyszło, że nie pojechaliśmy do Nessebaru, tylko do Bałcziku, na Kaliakrę i bułgarską biesiadę. Podobno to znacznie ciekawsza wycieczka ;-) Nie stałoby się tak jednak, gdyby nie pomoc rezydenta, który z całej firmy najbardziej przyłożył się do tego, by nam pomóc.

Jeśli kiedykolwiek będziesz w Złotych Piaskach, wybierz się na taką wycieczkę. Gwarantuję, że będziesz się świetnie bawić, szczególnie że bardzo dobrze wypośrodkowano zwiedzanie i imprezowanie. Bardzo, ale to bardzo warto! :-)

Zobacz także:

Elvis żyje i kupuje bułgarską Viagrę


Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

20 sierpnia

Dla kogo jest regularność i gdzie byłam, jak mnie nie było. Przegląd tygodnia

Dla kogo jest regularność i gdzie byłam, jak mnie nie było. Przegląd tygodnia
Podobno kiepskie blogi, które nie mają szans na wybicie się, poznaje się po wpisach o treści "Hej, już jestem, wracam po przerwie...". Nie uważam tak... ale na wszelki wypadek od razu przejdę do rzeczy ;-)

wakacyjny przegląd tygodnia

Przegląd tygodnia

Ostatnie tygodnie to po pierwsze, niestety, dwie choroby, które się przypałętały. A przeziębienie z gorączką czy jelitówka w upały to zło i zdecydowanie nie polecam. Nie miałam siły palcem kiwnąć. Głównie leżałam i spałam.


Zanim jednak zdrowie mi się posypało, poszłam po raz pierwszy w życiu oddać krew. Tylko nie mów, że przez to spadła mi odporność, bo to bzdura. Samo oddawanie krwi polecam, choć pierwszy raz może być trudny. Ja na przykład wróciłam do domu i poszłam spać, tak mi poziom energii spadł.

Oglądałam też oczywiście zaćmienie księżyca. I byłam nad wodą. Nie jednocześnie :-)

W międzyczasie też wymieniliśmy auto. W sensie, mój kochany, pierwszy Golf jeszcze trochę z nami zostaje, ale raczej już na te krótsze i mniej wymagające trasy. Mam do niego ogromny sentyment i chcę nim jeszcze pojeździć, ale uważam też, że po tylu latach, kiedy nam dobrze służył, zasługuje już na emeryturę i nieco spokoju. To cudowne, niemal całkowicie mechaniczne auto, w którym nie bardzo ma się co popsuć, a jeśli już, to najprawdopodobniej naprawisz to z użyciem taśmy klejącej. I w tym tkwi jego urok.

Najnowsze wpisy

Na blogu było aż nazbyt spokojnie, ale skoro nie miałam siły kiwnąć palcem. to tym bardziej tyczyło się to klikania w klawiaturę. Wyszło mi to jednak na dobre. 

Przerwę potraktowałam jako eksperyment i ostatnio postanowiłam sprawdzić, jak bardzo spadła pozycja mojego bloga w wyszukiwarce. No i się okazało, że nie spadła, a się poprawiła - z 6. strony na 3. To wciąż daleko, owszem, dalej, niż jedno z lepszych miejsc do ukrycia zwłok (druga strona wyszukiwarki, hłe hłe), ale ten skok jest zastanawiający. 

Wychodzi na to, że te wszystkie rady z serii "regularność, regularność" to można sobie o kant dupy potłuc. Ewentualnie zaprocentowało wcześniejsze regularne tworzenie i treści, na które zawsze jest popyt z wyszukiwarki ;-) Czyli tak: regularność jest dla czytelników, a nie dla SEO.

Sekwencja wydarzeń, sentyment i autentyczność w sieci


Co powinien bloger? cz. 2


Elvis żyje i kupuje bułgarską Viagrę


No i minęły już 3 lata, odkąd rzucałam niepoprawnymi politycznie żartami w Niemczech. I od tego czasu tam nie byłam, ale wybieram się na jakiś Oktoberfest w końcu :-)


Skoro jestem w Niemczech, nie obyło się bez wojny... Z mrówkami. Wyłażą w tym domu w kilku miejscach. A najchętniej spod boazerii na poddaszu w moim pokoju. I wyraźnie słychać, że jest ich tam więcej. Cóż, praktycznie codziennie mam poranną rutynę w postaci pryskania Raidem po wszystkich możliwych szczelinach w pokoju. A potem szybko się ewakuuję, zastanawiając się, czy da się zagazować niemieckie mrówki...

W ogóle trochę sobie z tego żartuję, ale ciągle dzieje się coś takiego, co pozwala mi sądzić, że o ile Niemcy są dla Polaków bardzo mili, to ziemia niemiecka nadal jakoś nas zbytnio nie lubi nosić. No chyba że to dotyczy tylko mnie, za te moje niepoprawne politycznie kpiny w rozmowach z bliskimi ;-) W pokoju mam te mrówki, od kilku dni też dokuczają mi jakieś problemy z żołądkiem. Ja wiem, że jak się jedzie gdzieś, to może nas dopaść tzw. "klątwa faraona". A mnie tu co dopadło? Klątwa Hitlera: mrówki i sraczka?...


Przegląd internetów

De Wilde walczy o swoje prawo do durszlaka na głowie od 2017 roku przed sądami kolejnych instancji w Holandii. Przekonywała sędziów, że chce nosić durszlak na zdjęciach na podstawie tych samych przepisów, które pozwalają wyznawcom innych religii umieszczać w dokumentach zdjęcia w turbanach czy chustach na głowie. Kolejni sędziowie nie zgadzali się jednak z jej argumentacją.

Słowem: trochę zazdroszczę (skali życiowych problemów, no bo o ile to fajniejsze niż klasyczne polskie "jak dożyć do wypłaty") i trochę nie zazdroszczę (poziomu umysłowego). Generalnie bałabym się tej pani niemal tak samo jak oazowych panienek ;-)

Agnieszka dzieli się z nami radami, jak rozpoznać bota na Instagramie.

Zastanawiałyście się kiedyś nad tym czemu niektóre osoby obserwują Was po kilka razy? Albo czemu zostawiają dziwne, często pozbawione sensu komentarze? Pewnie zwróciłyście uwagę na trend, że znikąd pojawiają się konta, które na start mają 40k obserwatorów, że (pseudo) influencerów jest teraz na pęczki i każdy może nim zostać.

A ja ode siebie dodam Wam jeszcze, dlaczego lepiej nie korzystać z bota na Instagramie. Czasami są tylko drobne wpadki w stylu "ktoś proponuje facetowi makijaż", ale czasami... Po zobaczeniu tego komentarza od razu zgłosiłam konto jako spam i Tobie też radzę tak reagować na pseudoinfluencerów.

Ala natomiast dzieli się radami dla instagramowiczów.

Edycja postów a obniżenie zasięgu. Tak, to jeden z tych mitów, które powiela całe mnóstwo osób. Bo "gdzieś tam przeczytałem", "ktoś coś mówił" i "podobno". Nie, zapytałam u źródła i odpowiedź była jasna: EDYCJA POSTÓW PO OPUBLIKOWANIU NIE WPŁYWA NA OBNIŻENIE ZASIĘGÓW.

A co u Ciebie fajnego? Poleć mi też jakiś ciekawy artykuł, który przykuł ostatnio Twoją uwagę :-)

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

18 sierpnia

Elvis żyje i kupuje bułgarską Viagrę. Wakacje z Itaką w Złotych Piaskach

Elvis żyje i kupuje bułgarską Viagrę. Wakacje z Itaką w Złotych Piaskach
Od mojego urlopu minęły już prawie dwa miesiące, ale wrażenia są jeszcze całkiem świeże, a wspomnienia - żywe. Jak ten Elvis ;-) Myślę więc, że to dobry moment, żeby ubrać je w słowa i podzielić się z Wami. No i prawda też jest taka, że kiedy nie zrobię tego odpowiednio szybko... to najprawdopodobniej nie zrobię w ogóle. No co Was będę czarować ;-)

piękna plaża w Złotych Piaskach

Te wakacje to był czas pierwszych razów. Po raz pierwszy za granicą, pierwszy lot samolotem, pierwsze all inclusive, pierwsze wczasy z biurem podróży.  No i po raz pierwszy znalazłam się w Bułgarii, kraju, który do tej pory kojarzył mi się, jak wszystkim - z bułgarskimi paniami do towarzystwa ;-) Czy te wakacje coś zmieniły w moim myśleniu? Czy było warto?


Zacznijmy od początku.

Biuro podróży

Na wakacje poleciałam z biurem podróży Itaka. Zdecydowałam się na nich ze względu na dwie rzeczy: dobre opinie wśród znajomych i korzystne ceny.

Pierwsze wakacje, więc spodziewałam się, że skoro organizuje wszystko ktoś, zamiast mnie, to będzie idealnie. No cóż... Aż tak pięknie to nie było.

Kiepska organizacja

Zaczęło się od odkrycia, że chociaż przy rezerwacji online jest napisane na stronie "Zapłać stacjonarnie", to nie ma takiej możliwości - ponieważ stacjonarne punkty wcale nie stanowią wraz z centralą jednego organizmu. Stacjonarnie zapłaciłabym jedynie w... Opolu, gdzie mieści się centrala. Bardzo dziwny sposób zorganizowania biura. W sumie ja to w miarę jeszcze rozumiem, jak to działa, ale uważam, że działa kiepsko i czas się jakoś zgrać, bo nie każdy klient musi rozumieć, że każdy punkt stacjonarny Itaki to jakaś odrębna jednostka organizacyjna. Ale to jeszcze nic takiego.

Atrakcje z czarterem Small Planet

W sumie nie wiem, czy to bardziej wina biura podróży, czy linii lotniczych, ale swoją przygodę zaczęłam od kilkukrotnej zmiany godzin lotu - i to nie o godzinę czy dwie, ale od razu o 20 godzin wstecz, po czym powrócono do pierwotnego terminu. W efekcie musiałam dobierać dodatkowe dni urlopu i kombinować, kto inny podrzuci mnie na lotnisko, bo już umówiony znajomy odpadł przez zmiany w ostatniej chwili.

Na lotnisku na te same problemy skarżyli się również klienci Tui oraz Sun and Fun, więc wnioskuję, że problem leży po stronie linii czarterowych... ale jako klientowi mi to zwisa i myślę, że tutaj jest spore pole do popisu dla biura ;-)

Sam przelot okazał się znacznie mniej straszny, niż się spodziewałam. Jedynie przy lądowaniu przekonałam się, że ten mityczny ból uszu istnieje naprawdę - i musiałam się ratować stoperami. Na szczęście, byłam przygotowana na taką ewentualność.

O liniach nie ma co mówić - wcześniej czytałam o nich kiepskie, polaczkowate opinie, a okazało się, że były w porządku. Bardziej doskwierało mi to, że na lotnisku i w samolocie był hałas, którego źródłem były wszechobecne dzieci. To jest coś, do czego chyba nigdy się nie przyzwyczaję - ale to nie jest raczej wina linii. Wydaje mi się, że rodzice mogliby się lepiej zastanowić, zanim wybiorą się na wakacje samolotem z dwulatkiem - dla nich jego nieustający płacz to norma, a dla ludzi wokół - trauma.

Transfer między lotniskiem a hotelem odbywał się już autokarami. Właściwie, to niewiele poszło tam tak, jak należy, więc nie wspominam tej części najlepiej. Głośno, ciasno, długo i chaotycznie. Plus jeszcze nasi nieogarnięci rodacy, którzy się spóźniali albo wsiadali omyłkowo w busy innych biur podróży, i trzeba ich było szukać.

Hotel

Spałam w hotelu Briz, który mieści się dość wysoko nad poziomem morza. To hotel trzygwiazdkowy, zatem nie ma co wymagać nie wiadomo jakich standardów. I tak też było - przyzwoicie. Przyzwoite pokoje, przyzwoite jedzenie...

Z większą częścią obsługi można było się spokojnie porozumieć: po angielsku, rosyjsku i niemiecku, a często rozumieli też po polsku. Panie sprzątające mówiły i rozumiały tylko po bułgarsku, co nie jest w sumie niczym dziwnym, i mimo tego, że zawsze kiwałam głową "po polsku" (a wiecie, że u Bułgarów przeczące kręcenie głową znaczy "tak"?), to jakoś się z nimi dogadywałam. Pewnym minusem było to, że wchodziły do pokoju nawet gdy wywieszona była karteczka "Do not disturb". Obsługa była też dość miła.  Pierwsze zgrzyty pojawiły się dopiero w ostatnim dniu pobytu.

Największym zgrzytem w hotelu był jednak kompletny brak wyciszenia, a z racji tego, że koło mojego pokoju spała banda rozwydrzonych nastolatków z polskiej zielonej szkoły (gdzieś ze Śląska - nie pozdrawiam), nie byłam w stanie wyspać się tak dobrze, jak bym chciała. Pierwszego dnia do hotelu dojechałam po 4 rano i zasnęłam dopiero o 6... Po dwóch godzinach zaczęło mi się śnić, że podwieszany sufit na mnie spada, bo nastolaty zaczęły biegać po pokojach i trzaskać drzwiami. W efekcie w ogóle nie odespałam męczącej podróży i chyba tylko świeże morskie powietrze pomogło mi czuć się dobrze.

Co robić w Złotych Piaskach?

Z drugiej strony jednak, w hotelu nie spędzałam zbyt wiele czasu. Jedynie do południa siedziałam sobie nad basenem - a ten naprawdę był bardzo przyjemny! Po południu szłam na plażę albo na spacer. Droga do plaży oraz do głównej promenady prowadziła przez około 200 schodów w dół, co naprawdę dawało w kość, ale było warto. Bywały dni, że pokonywałam te schody w obie strony trzykrotnie - słowem: 1200 schodów dziennie. Teraz wejście na piętro nie robi na mnie wrażenia...

Morze Czarne z bliska to coś fantastycznego. Przede wszystkim zachwyciło mnie pięknym kolorem i było naprawdę cieplutkie. Jedyny minus: dość silne i duże fale, ale ja w morzu nie pływam, więc nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Tylko jednego dnia był całkowity zakaz pływania i czerwona flaga, w pozostałe - albo zielona, albo żółta.

molo w Złotych Piaskach

Pogoda w Bułgarii też była bardzo przyzwoita. W pierwszy dzień trochę pochmurno, ale bardzo ciepło. Przez resztę tygodnia - bezchmurnie i gorąco, po 27 stopni, a w nocy jakieś 20. Cieplutko i przyjemnie.

Co można było jeszcze tam robić, oprócz plażowania?

Jakieś 3 km od hotelu znajdował się wykuty w skale monastyr Aładża.

Można było przejechać się do Warny - kosztowało to ok. 5 lewów. Oczywiście, już po negocjacjach z taksówkarzem. Ogólnie, z tymi taksówkami w Bułgarii jest cały ceremoniał, jak je złapać i jak nie dać się złapać jednocześnie. Myślałam, że to tylko rezydent sprzedaje nam takie oklepane historyjki, a potem się okazało, że dokładnie tak to wyglądało.


Można było przejść się do centrum - pełnego różnych knajp, stoisk i pamiątek. Nie brakowało tam również przerażających barów z niemiecką muzyką rozrywkową, która idealnie nadawała się do puszczania więźniom w Guantanamo ;-) Wystrój przed nimi również był koszmarny...

niemieckie bary w Złotych Piaskach

Im dalej w las... to znaczy, w centrum, tym więcej reklam z wyginającymi się paniami i podpisów typu "strip club", "erotic club", oraz banerów kierujących do stoisk, oferujących - a jakże by inaczej - na przykład Viagrę. Bez zażenowania. Podobno zdarzało się też, że sprzedawcy nagabywali młodych ludzi na plaży i proponowali im narkotyki...

Oczywiście, zwykłych klubów i takich, gdzie można było się bawić na plaży, też nie brakowało. Bardzo ciekawym miejscem był Aloha Bar, gdzie zapraszano na dwa drinki w cenie jednego plus shot gratis, leciała muzyka latino i imprezę rozkręcała taneczna ekipa. Jeśli ktoś chciałby się pobawić, na pewno tam by się odnalazł.

Ja uciekłam, podobnie jak para z Finlandii (na początku obsługa pytała, skąd jesteśmy i przynosiła na stolik flagę naszego kraju w butelce) do nieco spokojniejszego baru Sirena z muzyką na żywo. Wysłuchałam tam bardzo przyjemnego koncertu coverów i... Elvisa, który też był na żywo, więc o jego śmierci to chyba jakieś plotki. Elvis żyje, ma się dobrze i śpiewa sobie w Złotych Piaskach ;-)

drink mojito w Złotych Piaskach

Można było się też wybrać na jedną z fakultatywnych wycieczek, ale z racji tego, że to dłuższy temat, opisałam go w kolejnym poście. Tutaj też wynikł po drodze pewien problem i po raz kolejny podzielenie Itaki na osobne jednostki organizacyjne mocno utrudniło jego rozwiązanie.

Wpis znajdziesz tutaj:

Zakręcone odkręcanie i bułgarskie alkohole. Wycieczka lokalna z Itaką


No to jak było? Moje wrażenia

Podsumowując... nie wiem, czy jestem zadowolona. Chyba tak w 60%.  Było OK, Złote Piaski są zachwycająco piękne i z racji tego, że sezon się jeszcze nie rozpoczął, w mieście było w miarę spokojnie. Hotel też w porządku, jakkolwiek kolejnym razem wybrałabym raczej inny, znajdujący się bliżej morza i z większą liczbą gwiazdek. 

Nieco rozbiły mnie tylko problemy organizacyjne i tutaj uważam, że Itaka powinna mocno popracować nad tym, co i w jaki sposób oferuje klientom. Nie można dawać byle czego, jeśli ludzie płacą za to w tysiącach złotych.

Ja wiem, że zawsze znajdzie się jakiś Janusz, który będzie ich potem w internecie obsmarowywał, ale moje podejście jest trochę inne: jestem w miarę zadowolona, ale przeszkadzała mi pewna niedbałość o szczegóły, więc wprost o niej piszę. Richard Branson twierdził, że pracodawca powinien w pierwszej kolejności dbać o swoich pracowników, a wtedy oni zadbają o klientów - wnioskuję więc, że ta niedbałość wynika z braku wystarczającej troski o załogę. Może czas nad tym popracować?

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger