18 listopada

O złym posuwaniu czyli czy "Kwiat sukcesu" okazał się sukcesem?

Pozwólcie najpierw, że zacytuję Wam kilka fragmentów:

Pracowali intensywnie bez przerwy, odżywiając się przy stanowiskach, nie odrywając się od pracy. Po jakimś czasie zmęczenie zaczęło im doskwierać, ale uzbroili się w cierpliwość i wytrwałość. Bardzo zależało im na konkretnych, mocnych dowodach, żeby przekonać profesora Gibsona.
Byli pewni, że wszystko, co robią, robią dla dobra sprawy.
W końcu, po długich zmaganiach z obiektem biologicznym, badania zakończono. Cały zespół, który spisał się na medal, udał się na już długo oczekiwany odpoczynek.
Oczywiście badania zakończyły się sukcesem, ale i wielkim znakiem zapytania, ponieważ nie udało się biologom wyjaśnić pewnych tez.


Gdy podeszli do lśniącej piękności, która stała sobie spokojnie na wzgórku, jakby patrzyła na nich, Edward nachylił się, żeby zacząć wykopywanie, a tu niespodziewanie nad nim nachylił się kwiat i wbił w jego głowę spiczaste liście, wstrzykując niezbadaną jeszcze ciecz. Liście zachowywały się jak zęby jadowe, a długie wąsy oplotły jego ciało, mocno ściskając. Wszyscy chcieli mu pomóc i uwolnić go z uścisku rośliny, ale nie można jej było przeciąć. Roślina posiadała bardzo twardy pancerz.


Powstała panika. Nic już nie można było zrobić. Rośliny rozmnażały się w zaskakująco szybkim tempie. Ludzie próbowali uciekać, ale nie mogli wydostać się z budynku. Został zamknięty, ponieważ ogłosili kwarantannę. Pracownicy musieli radzić sobie sami, gdyż nie mogli otrzymać pomocy z zewnątrz. Najpierw musieli zlikwidować zagrożenie, ale nie wiedzieli, jak.




Po ścianach spływała śmiercionośna substancja, a na podłodze powstawały bąble, z których wyrastały nowe, żądne krwi rośliny. - W szybkim tempie to się rozprzestrzenia - zauważył profesor Bob. - Tak. Musimy coś zrobić, profesorze - stanowczo powiedziała Elizabeth.

I mój ulubiony:

Obejrzała się, żeby zobaczyć co się stało, gdy usłyszała przerażający krzyk:- Uciekajcie! - wołał profesor Bob, próbując uwolnić się. Lecz roślina trzymała go tak mocno, że z braku sił zatapiał się w gęstej substancji, nie mając już możliwości wydania jakiegolwiek głosu.- Poczekaj tu! - powiedziała Elizabeth do Lian i razem z Georgem wrócili, żeby pomóc profesorowi. Wyjęli scyzoryk, który mieli ze sobą i przecinali liście, które okręcone były na nim, ale roślina nie dawała się. Walczyła z nimi. Jednak za chwilę udało się przeciąć dwa liście i od razu w tunelu pojawił się kwiat, który groźnie stanął na środku, a potem zaczął obracać się, rozrzucając wszędzie swój żrący jad. Roślina tak bardzo się rozwścieczyła, że nie było możliwości, aby sytuację uspokoić. Ona chciała po prostu ich zabić, bo wtargnęli na jej terytorium. Mimo oporów ze strony botanicznej, udało im się uwolnić profesora Boba i musieli utrzymać tempo, żeby nie paść ofiarą tej niebezpiecznej bestii.


I jak?

Opowiem Wam historię. Grupa angielskich naukowców odkrywa istnienie tajemniczej rośliny. Substancje w niej zawarte powodują błyskawiczne gojenie się ran. Dzięki temu można by było stworzyć lek na przykład dla ludzi chorych na pęcherzycę. Obiecujące.

Naukowcy wyjeżdżają do Australii, by znaleźć tę roślinę i dokładniej ją zbadać. Niestety, wyprawa kończy się śmiercią całej ekipy - roślina strzyka w nich jadem, dusi wąsami i wykańcza wszystkich. Oprócz jednej pani naukowiec, która trafia pod opiekę wydziału ambulatoryjnego astronautyki w Irlandii. Oni też wyhodowali tę roślinę. Okazuje się również, że pani naukowiec została zmutowana i teraz może nawiązywać porozumienie z kosmicznym badylem.

Do tego poznaje miłego George'a, który ją pociesza, przytula i głaszcze po głowie, a potem prosi o rękę... OK, mam pisać dalej? Tak też myślałam. Zresztą, sami widzicie. Próbowałam Wam tę historię opowiedzieć na poważnie, ale już w połowie zaczęłam sobie kpić...

Na powieść Marii Jędral natrafiłam przypadkiem. Mam od miesiąca abonament w czytelni Legimi.com, i szukałam sobie tam jakiejś przyjemnej fantastyki. Zapowiadało się obiecująco: literatura fantastyczna, drugie, filozoficzne dno. I co z tego wyszło? Dokładnie coś takiego, jak zacytowałam powyżej. Dzieło, które mogłoby służyć jako kompendium wiedzy pod tytułem "Jak nie spieprzyć opisu sytuacji?".

A drugie, filozoficzne dno? Już cytuję:

Niejedna osoba, mając takie przeżycia, niezdolna byłaby do normalnego funkcjonowanie, ale Elizabeth była silną osobą. Radziła sobie ze wszystkimi trudnościami, które napotykała na swojej drodze, choć czasami miewała niewielkie stany załamania, które były tylko powierzchowne. To nie znaczy oczywiście, że była osobą zimną, bez uczuć. Wręcz odwrotnie. W jakiś sposób potrafiła oddzielić jedną rzecz od drugiej i jeszcze do tego myślała o innych. Była gotowa zmieniać świat, nawet na siłę, ale po takich próbach stwierdzała, że tego zrobić nie można.. Elizabeth zauważała, zresztą jak każdy z nas, ile jest chorób na świecie, na których nie ma jeszcze lekarstwa. Ile przemocy, biedy i dużo innych spraw, które należałoby poprawić. Chciałaby, żeby na świecie, który jest przecież taki piękny, istniało też piękne życie, bez trudności, jakie ludzie sami sobie stwarzają. Dotarło do niej, że nic nie można zrobić na siłę, bo to może skończyć się złym posunięciem, czego zresztą sama doświadczyła, kierując się śladem pięknej lecz zabójczej rośliny.

I odrobina logiki pani Jędral:

Zaczęli [Elizabeth i George] ostrożnie zsuwać się w dół po dobrze umocowanej linie, którą przywiązali do olbrzymiego głazu. Z ledwością wcisnęli się w niewielki, ciasny otwór z myślą, że chyba już ostatni raz znajdują się w tak niekomfortowym miejscu.

A kto im kazał się przeciskać we dwoje i jednocześnie? Było po kolei złazić...


Pułkownik rozkazał swoim żołnierzom, żeby byli gotowi na wszystko. Ze względu na bezpieczeństwo kazał strzelać im do wszystkiego, co się rusza, jeśli uznają to za konieczne.


I strzelali do wszystkiego, co się rusza. A że najwięcej ruszali się oni sami przy strzelaniu, to strzelali do siebie nawzajem, bo uznawali to za konieczne. I bardzo dobrze wpłynęło to na bezpieczeństwo, bo wystrzelali się wszyscy w cholerę jeszcze zanim akcja na dobre się rozpoczęła.

I takich fragmentów mogłabym Wam przytoczyć jeszcze z pięć razy tyle. Pisownia cytatów jak najbardziej oryginalna. Jeśli zauważyliście jakieś błędy interpunkcyjne, językowe lub gramatyczne - tak, dobrze widzicie. I nie ja je zrobiłam. Mam wrażenie, że "Kwiat sukcesu" w ogóle nie został poddany jakiejkolwiek korekcie. Choćby autokorekcie w Wordzie... A szkoda. Nie dość, że podła literatura, to jeszcze wydana z błędami.

Żałuję, że najpierw zabrałam się za książkę, zamiast za jakąś jej recenzję. Czas bym tylko oszczędziła. Emocji przy niej miałam tyle, co przy obieraniu ziemniaków. No, sami widzicie, opis dramatycznej sytuacji brzmi równie interesująco jak etykieta szamponu. Cała powieść jest napisana w czasie przeszłym, co kompletnie, ale to kompletnie pozbawia ją pazura i zanudza czytelnika niczym orędzie prezydenckie (choć może jakieś tegoroczne będą ciekawe, jak Jarek będzie pod stołem siedział i kopał prezydenta w kostkę...).

To wszystko brzmi, jakby rzecz stworzyła jakaś gimnazjalistka, która bardzo chce pisać, ale jeszcze nie umie. I wydaje się jej, że jak czegoś nie dopowie, to się głupi czytelnik nie domyśli. Naczytałam się trochę gimnazjalnych opek dzięki Niezatapialnej Armadzie Kolonasa Waazona i słowo, że różnicy nie widzę. Oto nadzieja dla małolat - i Wasze dzieła mogą zostać wydane. Może też przez Psychoskok... Swoją drogą, co za nazwa. Już ona powinna mnie zaniepokoić.

Wiecie, piszę to wszystko, bo po prostu nie chcę, żebyście poświęcali swoją uwagę czemuś tak beznadziejnemu. Jak traficie na "Kwiat sukcesu", to zwyczajnie dajcie sobie spokój. Odwróćcie wzrok, idźcie zrobić sobie herbatę, wyjdźcie na spacer. Cokolwiek. Na dzieło pani Jędral szkoda czasu i oczu. Te kilka cytatów powyżej wystarczą Wam za całość. Dalej jest ciągle tak samo. Niejeden Harlequin był lepszy. Niby się dużo dzieje, ale brak w tym sensu, logiki i ognia.

Książka nadaje się jedynie na podkładkę. Lub do ognia. Do celów rozrywkowych nie polecam, bo umrzecie z nudów i nie będzie mnie miał kto czytać, a tego bym nie chciała ;-) Gdyby "Kwiat sukcesu" wpadł mi w ręce przed "Thornem", wierzcie mi, że kilka tygodni temu bym się rozpływała w zachwytach nad najnowszym dziełem boga blogosfery. Tfu, tfu, co ja piszę... Tyle, że na tle powieści pani Jędral wszystko, ale to absolutnie wszystko wypada doskonale.

Właśnie to mnie przeraża, że przez coś takiego jakość czytanych książek spadnie jeszcze niżej. A już jest kiepsko ("Pięćdziesiąt twarzy Greya" i tym podobne...) I myślałam, że nie może być gorzej. Jakże się myliłam... Myliłam się również, twierdząc, że nie czytam złych książek. Trafiło i na mnie. Tylko kto mi teraz wypłaci za to odszkodowanie?

A Wam jakie złe książki wpadły w ręce tak podstępnie jak mnie?



Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

(Zdj. https://www.legimi.com/pl/ebook-kwiat-sukcesu-maria-jedral,b117515.html)

Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger