12 listopada

Nie lubię ludzi


Tak, wiem, że jako osoba pisząca bloga chyba właśnie sobie strzelam w kolano. Ale co ja poradzę? Inni ludzie mnie irytują. Wolę wieczór we dwoje niż z dziewięcioma kolejnymi osobami. Zwykle wolę posiedzieć w domu, niż wysłuchiwać czyichś głośnych rozmów w kawiarni. Wolę udawać, że nie słyszę telefonu, niż go odebrać. Wolałabym mieszkać w lesie, niż w bloku, gdzie co i rusz słyszysz, że nad tobą ktoś mieszka, żyje, biega i przesuwa meble. Wolałabym być niewidzialna w autobusie, kiedy jakaś widziana sto lat temu koleżanka ze szkoły mnie zauważa i się dosiada. Jestem niewidoczna na Facebooku, bo nie chce mi się gadać z każdym, kto tylko zauważy, że jestem i czuje się w obowiązku pożalić mi się na swoje życie, pracę i drugą połówkę. Albo oczekuje, że ja też się pożalę. Moje życie jest bardzo spoko, druga połówka super, a w pracy ciężko, ale za trzy tygodnie już mam urlop, tak więc niekoniecznie mam się na co żalić. I niekoniecznie chcę. Was chyba tylko nigdy nie będę miała dość, bo zawsze miło, kiedy ktoś zareaguje na moje pisanie. Wiecie, stałam się po prostu mało towarzyska w realu.

Kiedyś myślałam, że jestem ekstrawertykiem. Najpierw byłam nieśmiała, ale potem, w liceum, jakoś to pokonałam. Żeby nie powiedzieć, że stałam się do bólu pewna siebie, bo momentami to naprawdę... Do tej pory kumpele (i chyba nie tylko one) wspominają, jak postawiłam się najwredniejszej i najbardziej mściwej profesorce... Szczęście, że z jej przedmiotem radziłam sobie bardzo dobrze, to nie miała opcji, by mnie udupić. W tamtym czasie też bardzo lubiłam poznawać nowych ludzi i spędzać z nimi czas. Wtedy poznałam moje obecne przyjaciółki. Wiecie, lata mijają, my się wiążemy, przeprowadzamy, zakładamy rodziny, ale kontakt nadal jest. I babskie spotkania oczywiście.




W pewnym momencie przerwałam swój imprezowy tryb życia, wpadając w organizację, która niekoniecznie go pochwalała. Dalej było towarzysko, poznawałam masę osób i prężnie działałam: poświęcałam masę czasu tej organizacji, ludziom w niej poznanym, do tego jeszcze pracowałam i uczyłam się zaocznie. Nie miałam czasu na jakiekolwiek życie towarzyskie poza organizacją. Nie powiem, jaka to organizacja, bo to nie jest ważne, a na pewno nie byli to Świadkowie Jehowy, jak pewnie pomyśleli co niektórzy z was. Ale była to organizacja o podobnie szczytnych założeniach i celach... Problem z towarzystwem z tej organizacji był taki, że nie do końca było to towarzystwo, z którym chciałam się zadawać. Tu ktoś sztywny, jakby się urodził z kijem w dupie, tu ktoś wiecznie mądry, co chciał zajmować się absolutnie wszystkim, choć robił to chujowo, bo czasu już nie starczało na dobrze, tu ktoś "z problemami", z którymi to problemami nie chciałam absolutnie mieć nic wspólnego, tu swat stulecia, tu królowa świata, która zawsze wszystko wie najlepiej i nie wolno się jej sprzeciwić... I w dobrym tonie było udawanie, że wszyscy bardzo się lubimy, i nikt do nikogo nic nie ma. A potem się wzajemnie obgadywał jeden z drugim, jak to w życiu - ale udawaliśmy, że u nas plotek nie ma.

A czemu o tym piszę? Bo myślę, że po pobycie w tej organizacji moja towarzyskość poszła w pizdu. Myślałam, że jestem ekstrawertyczką i lubię ludzi, a teraz unikam ich jak mogę. Jeśli mam się z kimś spotkać, najlepiej żebym miała kilka dni na nastawienie się, że mnie to czeka. I wtedy bawię się dobrze. Niektórych ludzi za cholerę nie potrafię polubić, ba, czasem nawet tylko tolerować. Nijak nie potrafię już udawać sympatii do nich, choć czasem by pewnie nie zaszkodziło. Po co robić sobie wrogów... Jedyna energia dla innych osób, jaką mam, wystarcza mi na mojego wspaniałego i czasem na rozmowę z przyjaciółkami. To znaczy, z nimi zawsze chętnie pogadam, gdy się odezwą, ale sama jakoś o wiele rzadziej pierwsza się odzywam. Normalnie zaczęłam myśleć, że stałam się nagle introwertyczką. Kumpela mnie uświadomiła, że jeśli już, to prędzej ekstrawertyczką-neurotyczką. No, to ładnie... Ale dziś za to dowiedziałam się o istnieniu ambiwertyków. I chyba ambiwertyczką czuję się najbardziej.

I piszę o tym jeszcze z jednego powodu. Po prostu, trzeba naprawdę uważać na towarzystwo, z jakim się zadaje. Uważajcie na wampiry energetyczne. Na tych, co sami nie idą do przodu, ciągle narzekają, nic nie robią, co im radzicie i wam też nie dadzą się rozwijać, bo chcą tylko waszego czasu i współczucia. Na tych, którzy uparcie pokazują wam, że macie gorsze miejsce w szeregu. Guzik prawda. Nie macie. Na tych, z którymi po prostu zwyczajnie nie macie ochoty przebywać. Jasne, kiedy jest to szef i pół firmy, może być problem, bo o pracę niełatwo. Ale może niech to będzie dodatkowa motywacja, by pracę spróbować chociaż zmienić? Nie, nie, że zmień pracę i weź kredyt. Nie jestem oderwanym od rzeczywistości prezydentem, żeby tak mówić. Po prostu uważajcie, komu poświęcacie swój czas i uwagę, bo może być tak, że jej wam potem nie starcza dla tych najważniejszych. Mi starcza. Ale na styk. Kosztem innych osób. I oby to był tylko chwilowy stan...


Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger