24 października

Orły, kury, kotki i pijane mądrości, czyli czy Thorn mnie urzekł? Moje wrażenia na temat książki Jasona Hunta.

Wszyscy ostatnio piszą o "Thornie". Co blog, to recenzja powieści Jasona Hunta. Blogerzy zwykle się zachłystują swoim zachwytem nad wspomnianą książką, trafiłam też jednak na kilka negatywnych opinii. Plus miliony przedpremierowych zachwytów blogosfery, jakież to cudo zostaje właśnie wydane. Jakie nowatorskie i definiujące samo siebie... A ja się zastanawiam, czy te bardziej krytyczne artykuły to też jakiś element marketingowy, czy coś? Jakby nie patrzeć, to właśnie te niepochlebne komentarze zachęciły mnie do przeczytania "Thorna" i wyrobienia sobie własnego zdania. Wyjątkowo często w tych recenzjach padały stwierdzenia typu: "grafomaństwo", "brak umiejętności pisania", "brak poprawności językowej". Stwierdziłam też zatem, że ta książka będzie świetnym podręcznikiem pt.: "Jak NIE pisać?". Te oto motywacje skłoniły mnie do spędzenia nad nim dwóch wieczorów. I bardzo szybko stwierdziłam, że wolę ten Thorn, o którym pisze Aneta Jadowska.

O dziwo, dopiero po przeczytaniu książki znalazłam w internecie kolejne liczne achy i ochy blogerów nad "Thornem". I z perspektywy osoby, która już wie, o co biega, te wręcz nierealistycznie pozytywne i kompletnie bezkrytyczne wypowiedzi traktuję jako przejaw współpracy międzyblogowej. Jako poklepywanie się po pleckach, które ostatnio coraz częściej się wymienia jako jeden z grzechów głównych blogosfery. I nie mówię, że źle, że bloger chwali produkt innego blogera, jeśli ów produkt jest faktycznie dobry. Ale "Thorn" nie jest. Te przepełnione zachwytami recenzje nie są ani trochę rzetelne i uczciwe.

Ale wiecie co? Z "Thornem" mam jeszcze inny problem. Spodziewałam się, że przeczytam i stwierdzę: "Co za masakra. Ludzie, nie czytajcie tego! Szkoda czasu. Książki blogerów, hłe, hłe, hłe...". Ale nie. Ponoć to powieść motywacyjna. Mnie do niczego nie zmotywowała. Nawet do napisania straszliwie krytycznej recenzji. Zero emocji. Przez większość czasu czytałam i nie czułam nic. Jedynie znudzenie, że wszystko, co tam jest, już gdzieś słyszałam.

Ze trzy razy sobie pomyślałam w trakcie: "O, spoko, podoba mi się to stwierdzenie". Z milion razy zastanawiałam się, o co biega z tymi wytłuszczonymi słowami. To tytuły rozdziałów czy co? I czemu narrator urywa myśl w połowie i przeskakuje do całkowicie innej, niczym Ilona Felicjańska we "Wszystkich odcieniach czerni"? To było akurat bardzo irytujące. Książki w ten sposób pisane, jak opowieść biegnąca od dygresji do dygresji, bez żadnego konkretnego tematu, określam jako zwykłe pieprzenie - bo ni cholery nie wiadomo, o czym właściwie autor do człowieka nadaje. I mam wrażenie, że on sam do końca nie wie. I to właśnie po części myślałam, czytając "Thorna". Denerwowały mnie również całe akapity pisane wielkimi literami. Jakby autor uważał czytelników za debili, do których trzeba gadać Caps Lockiem, bo inaczej "przecie nie zrozumiejo".

Spotkałam się też z zarzutem, że "Thorn" jest napisany niepoprawną polszczyzną. Bardzo mnie zaciekawiła ta część - toteż czytałam bardzo uważnie. Nie uważam się za profesora Bralczyka i moja tolerancja wobec błędów jest naprawdę wielka. Tekst dyskwalifikują dla mnie jedynie błędy ortograficzne i interpunkcyjne, oraz rażący brak poprawności językowej. W innych przypadkach, jeśli tylko wypowiedź jest zrozumiała, nie wkurzam się, Uznaję to za efekt celowy, zwracanie się do czytelnika w sposób bardziej przystępny. Gryzł mnie tylko trochę w oczy zwrot "w te i wewte", na który trafiłam. Zmusił mnie on do poszukiwań, w trakcie których odkryłam, że w języku potocznym jest on tolerowany - a że autor "Thorna" raczej stara się pisać kolokwialnie niż literacko, jestem w stanie nie czepiać się o ten zapis. Jakkolwiek i tak mi się trochę źle na to patrzy. O wiele lepiej wyglądałoby "w tę i we w tę" i raczej tak należało zapisać to wyrażenie.




Inną rzeczą jest to, że przekazywanie złotych myśli w języku potocznym brzmi dla mnie  trochę jak mądrości pijanego wujka na weselu (to porównanie pojawia się również w książce - jeśli je znajdziecie, będziecie mieli obrazowo przedstawione, jak ja odbieram sentencje zawarte w "Thornie"...). Wiecie, te górnolotne, filozoficzne wywody ("Możesz do końca życia pozostać kurą w zagrodzie, ale nie ma ani jednego powodu, żebyś nie próbował uwierzyć, że urodziłeś się orłem.") i do bólu prosta forma wypowiedzi... Znowu się gryzie, Ostatecznie większość Thornowych mądrości do mnie nie przemówiła. Może to też dlatego, że były również do bólu banalne.

Oto te, które przykuły moją największą uwagę:

"Wyobrażanie sobie przyszłości to jak pamiętanie o tym, co się jeszcze nie wydarzyło. Jedni nazywają to marzeniami, inni - przeznaczeniem, wiarą, ambicjami. Jakkolwiek byś tego nie nazwał, jest to coś, co nadaje sens twojemu życiu i wyznacza kierunek, w którym podążasz."


Przeczytałam i ziewnęłam. Aha...


"WIĘKSZOŚĆ LUDZI, KTÓRYCH SPOTYKAMY NA CO DZIEŃ, WIDZIMY TYLKO RAZ W ŻYCIU. ZAPOMINAMY O NICH."


Trudno, żeby ktoś, kto mieszka w wielkim mieście, pracuje w wielkiej firmie i korzysta z komunikacji miejskiej pamiętał absolutnie każdego napotkanego człowieka. Chyba, że ma ambicję, żeby zarabiać na nagrodach oferowanych przy poszukiwaniach zaginionych osób lub przestępców.


"W biografiach omijam pierwsze pięćdziesiąt stron, bo co jak co, ale kompletnie nie interesuje mnie, kim byli rodzice bohatera książki i jak często zmieniali mu pieluchę."


Przeczytałbyś, drogi autorze, kilka biografii, to byś się przekonał, że rzadko kiedy pierwsze pięćdziesiąt stron traktuje o rodzicach bohatera i częstotliwości wykonywanych przy nim zabiegów higienicznych...


"MUSISZ PAMIĘTAĆ O JEDNEJ BARDZO WAŻNEJ MĄDROŚCI, SPRZEDANEJ MI PRZEZ PIJANEGO KOLEGĘ. NIE MA PIĘKNYCH I SAMOTNYCH."


Jedyna pijacka mądrość w całej książce, która przynajmniej została nazwana po imieniu. Szkoda, że pozostałe już nie.


"TAM, GDZIE WCZEŚNIEJ ODNOSILIŚMY PORAŻKĘ, SPODZIEWAMY SIĘ ODNIEŚĆ KOLEJNĄ."


Mądra myśl, ale znowu do bólu oczywista.


"Najmądrzejsi są zawsze ci, którzy kochali już wiele razy. Oni najlepiej wiedzą, czym jest miłość. Powiedzą ci, kiedy się zaczyna, a kiedy kończy. Według mnie, tacy ludzie o miłości wiedzą najmniej, właśnie dlatego, że wielokrotnie doświadczali jej końca."


I to są jedyne słowa w całej książce, z którymi się naprawdę zgadzam i które do mnie przemówiły. Jedyny cytat, który faktycznie jest choć trochę odkrywczy i inny od wszystkich tych wizji miłości, które się nam przedstawia, w literaturze i filmie, jak to ktoś kochał tyle razy, tyle osób, aż w końcu pokochał naprawdę.


"WŁAŚNIE PODZIWIAŁEM ŚWIAT, KTÓRY WIELE LAT TEMU SOBIE WYMARZYŁEM I W KTÓRYM OCZAMI WYOBRAŹNI ŻYŁEM OD DAWNA. KIEDYŚ PATRZYŁEM NA NOCNE ZDJĘCIA ROZŚWIETLONYCH ULIC MANHATTANU I SZUKAŁEM NA NICH SIEBIE Z PRZYSZŁOŚCI. WYOBRAŻAŁEM SOBIE, ŻE PALĄCE SIĘ ŚWIATŁO W KTÓRYMŚ Z OKIEN TO ŚWIATŁO MOJEGO MIESZKANIA. (...)


Ten fragment też mi się bardzo podoba. Serio. Dobry i poruszający opis marzeń. Jedyne, co mi tu nie pasuje, to zapis. Na litość boską, po co znowu ten Caps Lock?


"Parę dni wcześniej urządziłem wielkie sprzątanie i za pomocą ogrodowej łopaty przegarnąłem pod ścianę zalegający na środku sali gruz. Chciałem zrobić tam więcej miejsca do chodzenia w te i wewte. Do dziś takie chodzenie jest moim ulubionym zajęciem, kiedy muszę przemyśleć treść tekstów - spaceruję po domu, aż to, co wymyślę, ułoży mi się w jakiś sens."


Po lekturze "Thorna" stwierdzam, że najwyraźniej autor miał stanowczo za mało miejsca na chodzenie, albo też po prostu powinien zamienić tę aktywność na myślenie. Samo spacerowanie nie wystarczyło i jego niezwykle błyskotliwe prawdy objawione nie ułożyły się jeszcze w cokolwiek sensownego. "Thorn" był historią, która mnie nie wciągnęła, wielka tajemnica mnie nie ruszyła, a motywacyjna gadka nijak nie zainspirowała. Traktuję tę książkę nie jako nowe wydanie Biblii, nie jako najlepszy utwór literacki wszech czasów, nie jako coś niesamowitego, czego jeszcze nie było, a jako zwykłe pieprzenie. Książkę, którą napisano bez namysłu. I jeśli ktoś twierdzi, że "Thorn" jest powieścią na poziomie "Fight clubu" czy też "Buszującego w zbożu" i niczego lepszego jeszcze nie czytał, to znaczy, że chyba oddaje się głównie lekturze takich "perełek" jak "Wszystkie odcienie czerni" czy "50 twarzy Greya". Tylko w porównaniu z nimi "Thorn" jest epokowym dziełem.

Obserwuj mój blog lifestylowy na:
Photobucket    Photobucket    Photobucket

(Zdj. http://sklep.jasonhunt.pl/ oraz http://andrzejtucholski.pl/)
Copyright © Blog lifestylowy - Pomysłowa , Blogger